poniedziałek, 19 grudnia 2016

Na 12 dni przed przeprowadzką



Dopiero co planowaliśmy nasz ślub, dopiero co odliczałam dni do wiosny i wypatrywałam maja, dopiero co cieszyłam się na mój wieczór panieński i wybierałam ślubną biżuterię. To wszystko działo się chwilę temu. Nigdy nie przestanie mnie zadziwiać, jak ten czas pędzi. 

Dopiero co marzyliśmy i planowaliśmy. Kiedyś, jakiś własny dom, może szeregowiec, może bliźniak, z dużym kawałkiem ogrodu, na którym kiedyś postawimy huśtawkę. To nie były konkretne plany, to było coś bardziej w stylu „A na co wydam dwadzieścia milionów, jak już trafię tą szóstkę”. I życie samo nas znów trochę zaskoczyło. Bo gdyby nie nasi przyjaciele i identyczny bliźniak kupiony przez nich ulicę bliżej, to pewnie nigdy byśmy się nawet o tym miejscu nie dowiedzieli. A z realizacją naszych planów czekalibyśmy na pewno dłużej. Ale o tym wszystkim już pisałam tutaj - Kupujemy dom!

Dziś, już dawno nie odliczam do ślubu (choć miesiące, które od niego upłynęły wciąż ;)), odliczam do przeprowadzki. I jestem w ogromnym szoku, że za chwilę do tego odliczania starczą mi palce obu dłoni. Zostało 12 dni! Przeprowadzamy się w Sylwestra! Jak już wyjdę z pracy, w której muszę być tego dnia – tak jak byśmy mieli za mało rzeczy do robienia. :P Przeprowadzka w Sylwestra ma swoje plusy. Choć raz, nie musimy się zastanawiać, jak powitamy Nowy Rok. ;) A dla mnie pierwsza pobudka w nowym domu, 1 stycznia nowego roku – ma wymiar bardzo symboliczny. Uwielbiam nowe początki.

Do pomocy tego dnia zgłosili się już nasi rodzice, a może znajdzie się ktoś jeszcze, chętny do dźwigania kartonów (jak nie macie planów na sylwestra, to zapraszamy! :D). Szampan też już czeka. :) Gdy witaliśmy wspólnie 2016, to do głowy nam nie przyszło, że kolejny rok powitamy w taki sposób. Poproszę więcej takich życiowych niespodzianek.

A jak sytuacja przedstawia się w domu? Za cały remont odpowiedzialny jest mój mąż, z wujkiem i dziadkiem do pomocy. Mi czasem też się zdarzy coś pomóc, ale głównie służę za „podawacza”. :P Na samym początku byłam przerażona, jak damy rady bez fachowej ekipy. Ale teraz? Teraz przede wszystkim rozpiera mnie wielka duma z Kuby. Bo jest dokładniejszy i solidniejszy niż chyba największy fachowiec. Nawet mój tata, gdy zobaczył naszą łazienkę, nie mógł uwierzyć, że nikt nam nie pomagał. ;) Problemem jest tylko oczywiście czas, bo remont remontem, a praca pracą. A gdy do tego dochodzą jeszcze studia w weekend, to naprawdę ciężko znaleźć wolną chwilę na odpoczynek. Codziennie, jednak widzę, jak pomimo wielkiego zmęczenia, Kuba nie odpuszcza i wkłada całe swoje serce i siły, by to wszystko dla nas zrobić. I w takich momentach naprawdę przepełnia mnie duma i miłość. 

W domu, w tym momencie, wizualnie jest zrobione nie wiele, bo nasz czas głównie pochłonęło szpachlowanie, szlifowanie, a teraz gruntowanie ścian. No i łazienka. Łazienka jest naszym priorytetem, bo bez toalety, jednak mogłoby się mieszkać trochę ciężko. ;) Może zdążymy pomalować, może zdążymy położyć panele, ale to wszystko się okażę. Kuchnię kupujemy dopiero 30 grudnia, ale jako, że ją również będziemy montować sami, to może to trochę potrwać. :D Od czego jest czajnik elektryczny i mikrofalówka.

Do zrobienia jest jeszcze całe mnóstwo rzeczy. W najbliższych planach nie ma nawet drzwi do łazienki, więc czuję, że nasz związek po tylu latach, może wejść na jeszcze wyższy level. :D Można by usiąść, zestresować się i zdenerwować. Ale po co? Wiedzieliśmy, że wprowadzimy się do mocno niewykończonego domu. Wiedzieliśmy, że będzie to dodatkowo zima, która niczemu nie sprzyja. Wiedzieliśmy, że pewnie utoniemy pod kartonami i słuch po nas zaginie. Ale można też na to wszystko spojrzeć z trochę większym optymizmem (robię tak całe życie ze wszystkim :D) i stwierdzić, że w zasadzie, to czeka nas ekscytująca, wspólna przygoda. I na pewno będzie co wspominać! Robię więc zdjęcia, kręcę filmy i kiedyś opowiem naszym dzieciom, jak ten dom powstawał. :) Ten wpis też piszę, poniekąd po to, by kiedyś do niego z uśmiechem wrócić.

Ja odliczam do przeprowadzki, a pewnie większość z Was do świąt. Na święta też się cieszę, tylko wciąż zastanawiam się, jak znajdziemy na nie czas. ;) Za kilka dni przyjeżdża moja siostra z rodziną i zostają do 30 grudnia (czmychają tuż przed przeprowadzką, cwaniacy :D). To nasze pierwsze święta w tak pełnym składzie. Stęskniłam się już strasznie.

W ciągu najbliższych dni, jak widać, będzie się dziać! Życzcie nam powodzenia i do usłyszenia już chyba w 2017. Choć to czy będziemy mieli Internet, to jak na razie też bardzo wątpliwa kwestia. :P

Wesołych Świąt i spełnienia wszelkich celów, planów i marzeń w nowym roku. Ja mam ich jak zwykle całą masę. Ale muszę przyznać, że 2016 był przepięknym rokiem (i chyba w styczniu zrobię jakiś wpis go podsumowujący). A jak u Was?

Naszą tegoroczną choinkę mieliście już okazję zobaczyć u mnie na facebooku. A kogo jeszcze tam nie ma, bardzo serdecznie zapraszam - Nasze Ślubne Opowieści. Choinka jest całkowicie autorskim pomysłem mojego męża. Ja początkowo zupełnie nie mogłam zrozumieć, co on robi, układając te kartony na sobie i ściągając nasze świąteczne lampki z szafy. ;)


czwartek, 15 grudnia 2016

Kiedy powiedzieć "nie"?



Czy coś się zmienia po ślubie? Niby nic, ale jednak trochę tak. Chyba bardziej w głowie, niżeli tak naprawdę w rzeczywistości. Nabiera się jakiegoś innego przeświadczenia, większej pewności, bezpieczeństwa i tego swoistego poczucia bycia rodziną. Ale jednego ślub nie zmieni na pewno – nie poprawi waszych relacji, jeżeli już przed nim, coś w nich nie gra. Ślub nie jest lekarstwem.

Zaręczyny, te przez wiele z nas, wyczekane i wymarzone. Są nie tylko pełną romantyzmu chwilą, ale są też odpowiedzią na jedno z ważniejszych w naszym życiu pytań. Odpowiedzią na pytanie „Czy zostaniesz moją żoną?”. I czego, jak czego, ale tej odpowiedzi trzeba być pewnym na milion procent. I wcale nie jest tak, że po zaręczynach nie można już jej zmienić. Można! Według mnie, właśnie od tego jest ten cały okres narzeczeństwa, od tego by jeszcze bardziej się upewnić, czy to na tej relacji chcemy oprzeć swoje życie. Zaręczyny przecież mogą nas totalnie zaskoczyć i „tak” może zostać powiedziane pod wpływem chwili. A potem może nam być ciężko się z tego „tak” wyplątać. Ale pamiętajcie, że możecie. I że lepiej wyplątać się z pochopnie powiedzianego „tak”, niżeli z nieudanego i nieszczęśliwego małżeństwa.

Wykorzystajmy czas narzeczeństwa, by jeszcze lepiej się poznać. By jak najwięcej się o sobie dowiedzieć. Miłość, nawet ta największa, nie wystarczy jeżeli różnią was, poglądy na ważne życiowe kwestie. Wcale nie jest łatwo znaleźć człowieka, którego będziemy szalenie kochać, który będzie dla nas jednocześnie najlepszym przyjacielem i jeszcze będziemy mieli wspólną wizję przyszłości. Jest całe mnóstwo rzeczy, które muszą zagrać, byśmy mogli stworzyć udany związek. Związek, który z definicji ma przetrwać całe życie. Trzeba bardzo solidnych fundamentów, wspólnych chęci i ciągłej pracy, by zbudować coś naprawdę trwałego.

Dlatego, jeżeli w waszym związku coś nie gra i mimo starań, nie potraficie tego naprawić, to nie łudźcie się, że po ślubie nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, będzie lepiej. Nie będzie.

Jeżeli macie choć cień wątpliwości, czy to z tym mężczyzną chcecie się zestarzeć, czy to jego widzicie w przyszłości jako ojca swoich dzieci, czy to w nim jesteście na zabój zakochane – dajcie sobie czas, nie bierzcie ślubu.

Jeżeli różnicie się w naprawdę istotnych, życiowych kwestiach, wyznajecie inne wartości itd. Zastanówcie się trzy razy, czy dacie radę stworzyć razem rodzinę.

Jeżeli masz jakiekolwiek „ale”, nawet najmniejsze, nawet jeśli sama nie potrafisz jego jeszcze zdefiniować. Daj sobie czas na decyzję.

Jeżeli masz podejrzenia, co do jego wierności, uczciwości, jeżeli do końca nie ufasz. Nie wychodź za niego za mąż.

Jeżeli jesteś z nim „od zawsze” i nie potrafisz sobie wyobrazić, jak w ogóle mogłoby wyglądać życie bez niego, mimo że już dawno uczucie między wami się wypaliło. Nie rób tego. Uwierz, że świat bez niego też istnieje, a ślub z przyzwyczajenia może być jednym z Twoich największych błędów.

Jeżeli wszyscy bliscy Tobie ludzie, mówią Ci, że on Cię krzywdzi – wysłuchaj ich. Miłość czasem zakłada nam klapki na oczy, a raczej mało prawdopodobne jest, żeby wszyscy ludzie, którym na Tobie zależy się mylili.

W dniu ślubu czy to w urzędzie, czy w kościele, czy na polanie – gdziekolwiek będziecie, musicie mieć niezachwianą pewność składając sobie przysięgę. Życie wystawi was na próbę jeszcze co najmniej sto razy, ale tego dnia musicie być pewni. Pewni tego człowieka, którego poślubiacie. Pewni swoich uczuć wobec niego. Pewni tego, co was łączy oraz tego, co was dzieli. Musicie wiedzieć, że zrobiliście wszystko, by do tego ślubu się jak najlepiej przygotować. Że tworzycie naprawdę solidny związek. Że znacie siebie, wasze poglądy na ważne tematy, wasze reakcje w różnych sytuacjach, wasze słabości i mocne strony. Że kochacie się nad życie i choć potraficie rzucać w siebie talerzami, to nigdy nie zapominacie o tym, kim dla siebie jesteście. Że nie ma nikogo ważniejszego na całym tym świecie. 

Bo nie chodzi o to, by zawsze radośnie ćwierkać, jak ptaszki. Można się na siebie wkurzać, można się kłócić, można się nie zgadzać. Ale jeżeli mamy te solidne, mocne fundamenty to wszystko będzie dobrze. Natomiast jeśli ich brakuje, jeśli coś w tym naszym związku, jest od początku nie tak, to przyjdzie w końcu taka burza, która go zmiecie. 

Nie ma recepty na udany związek i nigdy (nawet będąc najbardziej pewnym na świecie) nie wiemy, czy ten nasz, będzie takim „do grobowej deski”. Możemy tylko zadbać o to, by na wejściu, by w dzień ślubu nie mieć żadnych wątpliwości. A potem całe życie, wspólnie, każdego dnia robić wszystko, by czynić ten związek co raz lepszym. By nie przestać się kochać, nie przestać o siebie zabiegać, nie przestać wspólnie się śmiać. Ja sama nie wiem, jak będzie u nas za dwadzieścia lat. Ale wiem, że oboje podjęliśmy w pełni świadomą decyzję i przyrzekliśmy sobie „dopóki śmierć nas nie rozłączy” w pełni rozumiejąc te słowa. I absolutnie też nie chodzi mi o to, by trwać w nieudanych małżeństwach, bo kiedyś się przysięgło. Nie i jeszcze raz nie. Ale to już jest temat na osobny wpis. 


środa, 7 grudnia 2016

Dziesięć ulubionych zdjęć z naszego ślubu



Do tego postu zabierałam się odkąd te zdjęcia otrzymaliśmy. Ale gdybym miała go napisać wtedy, to musiałabym tam zamieścić paręset zdjęć. :D Długi, długi czas nie byłam w stanie zrobić w nich ŻADNEJ selekcji, bo uwielbiam je wszystkie. I z tym uwielbianiem nic się z czasem nie zmieniło. ;) Ale teraz, gdy upłynęło już kilka miesięcy, wiem doskonale, które zdjęcia znam na pamięć, które są mi naj naj najcenniejsze i przywołują największy uśmiech. Tylko ich nadal jest więcej niż dziesięć! :D Zabierając się dziś za tworzenie tego wpisu, przygotowałam sobie folder, do którego trafiło dwadzieścia pięć zdjęć. Po ostrej selekcji zostało w nim ich piętnaście i właśnie tą piętnastkę chcę Wam dziś przedstawić. Tak, ja wiem, że w tytule jest dziesięć, ale może nikt się nie zorientuje! :D Brakuje tu mnóstwa zdjęć równie bliskich mojemu sercu. Brakuje moich rodziców, przyjaciół i różnych niezapomnianych momentów. Ale starałam się wybrać te naprawdę najbliższe mi zdjęcia ze wszystkich.

Większość tych zdjęć, już się gdzieś nie jeden raz przewinęła, ale zasługują na zupełnie osobny wpis. Kolejność przypadkowa (jeszcze tego by brakowało żebym miała je uszeregować, nie ma opcji :P).

Ostrzegam, ten post jest strasznie sentymentalny, ale ja mam dziś jakiś taki nastrój do wzruszania się na maksa. Nie wiem czy to ten grudzień, czy zbliżające się zmiany w naszym życiu, czy co. ;)


1. Melania, mój najkochańszy kot na całym świecie. Kotka, której zdjęć mam milion i z każdym miesiącem ich przybywa. Kotka, z którą mieszkałam przez siedem lat, a od mojej wyprowadzki z domu, ma ona dwa domy. Mama by jej nie oddała, ale Melania jest u Nas regularnie na wakacjach. Najbardziej się śmieję z jej relacji z Kubą. Mimo upływu lat, cały czas tak samo mocno nie darzą się sympatią. Ale za każdym razem, gdy Kuba nie chcę jej u Nas przyjąć, straszę go, że to w takim razie ja się wyprowadzam na tydzień - zawsze działa. :D





2.Nasz first look. O tym był już osobny wpis (o tutaj). Z tego momentu jest tyle najpiękniejszych zdjęć, że same mogłyby wypełnić cały ten wpis. To jest moje top 1 w całym tym dniu. Moje spojrzenie, moja radość, Kuby wzruszenie, miłość w oczach, tutaj jest wszystko. 



3. Uwielbiam to zdjęcie, absolutnie. Uwielbiam wszystko na tym zdjęciu. Mnie i Kubę w tym pełnym miłości geście, wzruszoną Kuby mamę w tle, moich rodziców - tu jest tak wiele.


4. Zawsze oglądając ślubne reportaże uwielbiam patrzeć na zdjęcia Pary Młodej z wyjścia po ceremonii. Widać na nich najczęściej wielką radość, czasem wzruszenie, uradowanych gości. Pamiętam, jak moja mama zwróciła uwagę, oglądając to zdjęcie pierwszy raz, jak ja bardzo się śmieję. Dla mnie to esencja radości i szczęścia. :)


5. A to jest jedno z tych zdjęć, które nie do końca pamiętam, jak powstawały. W ogóle ten czas z kościoła i krótko po wyjściu z niego, najbardziej mi się zaciera w pamięci i od początku najmniej z niego pamiętam. Tam chyba była kulminacja emocji i to z tego powodu. ;) Ale widząc swój i Kuby śmiech, wiem co czuliśmy i wiem, że to nie było pozowane. I gdybym miała (z bolącym sercem) wybrać tylko jedno, najulubieńsze, nasze ślubne zdjęcie to chyba byłoby to. :)



6. Lubię w tym zdjęciu Nas, lubię Karolinę obok, lubię piękne kwiaty za nami. Lubię to, że przypomina mi ten moment. :)



7. Najcudowniejsze rodzinne zdjęcie! Jesteśmy tutaj razem z moją siostrą, jej mężem i moimi ukochanymi siostrzenicami: Emilką i Larą. Kocham te dziewczynki, a młodsza miała na naszym weselu tylko trzy miesiące! A Emilka? Emilka jest na tym zdjęciu całą sobą. :D



8. Tutaj nie trzeba wiele pisać. Ja w ogóle dużymi uczuciami darzę te wszystkie zdjęcia jeszcze sprzed ceremonii. Jeżeli zastanawiacie się czy rezygnować z fotografa na czas przygotowań to moja rada - absolutnie nie! Wtedy są jeszcze zupełnie inne emocje niż później już w trakcie weselnej zabawy, warto je uchwycić.



9. Nie mieliśmy w trakcie ceremonii, tego momentu: "A teraz możesz pocałować Pannę Młodą!". I ja nawet jakoś tego nie zauważyłam. Za to zauważył mój Mąż i nadrobiliśmy zaraz po zakończeniu ceremonii. Lubię Kuby spojrzenie na tym zdjęciu, jego uśmiech, moją dłoń. Pierwsze chwilę jako małżeństwo! :)



10. Światło na tym zdjęciu. Całowanie w czoło, które zawsze mnie rozczula.



11. A tutaj jest dla mnie kwintesencja naszej przyjaźni. Karolina, jedyna z najbliższych mi osób (spoza kręgu rodziny), która jest w moim życiu dłużej niż Kuba, bo już ponad jedenaście lat. To z nią chodziłam w gimnazjum na wagary, ją pocieszałam po nieudanym teście gimnazjalnym, z nią snułam plany na przyszłość. Do niej, wracając z wakacji, wysłałam smsa o tym, że poznałam takiego Kubę. ;) Nie ma na tym świecie cenniejszych rzeczy niż prawdziwa miłość i prawdziwa przyjaźń.



12. To zdjęcie pokochałam, jak tylko je zobaczyłam! Z Emilką na weselu spędziłam bardzo mało czasu, bo tyle się działo, bo ona była chyba ciut stremowana itd. Ale ten moment na początku wesela pamiętam i jestem niesamowicie wdzięczna za to zdjęcie. Jest najpiękniejsze.



13. Radość i przyjaźń - nic więcej :)



14. Chwila po naszym pierwszym tańcu :)



15. Jedno z ostatnich zdjęć z naszego wesela. Dzięki przyjaciołom mamy też niesamowicie emocjonalny, krótki filmik z tego momentu. Pamiętam ten taniec i te uczucia. Pamiętam doskonale swoje myśli, że trzymam w ramionach swój cały świat.




Już nie wracam do tych zdjęć codziennie, już nie myślę ciągle o tym dniu. Ale czasem w takie dni, jak dziś, gdy za oknem ciemno, buro, deszczowo - lubię zrobić herbatę z imbirem, miodem i cytryną, usiąść pod kocem i do nich wrócić. Rozczulają mnie teraz bardziej niż świeżo po ślubie, budzą też trochę inne emocje. A przecież to dopiero kilka miesięcy! Nie wyobrażam sobie, swojej reakcji na nie, za wiele lat. Mam najpiękniejsze wspomnienia z tego dnia w głowie, ale te zatrzymane na zdjęciach są bezcenne. 

Zaczynamy zupełnie nowy etap w życiu. Remontujemy nasz pierwszy, wspólny dom. Zaczynamy tworzyć własną rodzinę, a te zdjęcia są tego wszystkiego pięknym początkiem. Wierzę, że przed nami jeszcze mnóstwo chwil, które będzie warto upamiętnić. Kolekcjonuje te momenty i te uczucia. 
Wszystkie zdjęcia w tym tekście są autorstwa naszych ślubnych fotografów: Bajkowe Śluby.
To też dzięki Nim, zapamiętamy ten dzień w taki sposób. 


(PS. Tym wpisem oficjalnie kończę publiczne zachwyty nad naszymi zdjęciami, pora się uspokoić :D)

poniedziałek, 5 grudnia 2016

Nasz pierwszy taniec



Gdybym Was zapytała o nieodłączone elementy tradycyjnego wesela, to na pewno większość z Was, obok oczepin czy tortu wymieniłaby pierwszy taniec. Pierwszy taniec – zmora większości Par Młodych. No czyż nie? ;) W zasadzie nie zagłębiałam się w pochodzenie tej tradycji, no ale sami pomyślcie - Pan Młody i Panna młoda, na co dzień zazwyczaj zupełnie nie związani z tańcem. W tym dniu stremowani, jak nigdy, bo tyle ludzi, bo wszyscy na nich patrzą, bo kamera, bo fotografowie. A tu jeszcze ktoś każe im wychodzić na środek sali i udawać przed wszystkimi, że są zawodowymi tancerzami. Można się spalić ze wstydu na samą myśl.

Ja bardzo, bardzo nie chciałam pierwszego tańca. I to by chyba nawet miało szansę jakoś przejść w mojej rodzinie. Ale u nas od początku to narzeczony miał bardziej tradycyjną wizję wesela. I on mimo tremy chciał tego pierwszego tańca i co więcej nie przyjmował mojej wersji przytulenia się i pobujania przez dwie minuty. Chciał pójść na kurs i raz w życiu nauczyć się tańczyć. Albo raczej udawać, że się nauczyliśmy. ;) A jeżeli mój narzeczony tego chciał, to ja nie widziałam sensu w przekonywaniu go do swojej racji. W końcu byliśmy w tym we dwójkę i było to tak samo moje wesele, jak i jego (a niektóre Panny Młode chyba o tym czasem zapominają ;)).

Szkołę tańca znaleźliśmy na targach ślubnych i chyba była to jedyna rzecz, którą tam wybraliśmy. Zajęcia rozpoczęliśmy na około miesiąc/dwa przed ślubem. Były to zajęcia indywidualne, składające się z pięciu godzinnych lekcji. Piosenkę wybraliśmy wcześniej sami. O dziwo, nie mamy żadnej tzw. „naszej” piosenki więc wybór nie był taki prosty. Przeglądałam różne zestawienia piosenek na pierwszy taniec dostępne w Internecie, szukaliśmy też własnych. Ja początkowo chciałam tańczyć do „What the world needs now”, ale Kuba stwierdził, że kojarzy mu się ze świętami i się nie nadaje. :P W końcu wspólnie wybraliśmy „All of me” (John Legend). Następnie jednogłośnie zadecydowaliśmy, że na pewno nie będziemy się wygłupiać dłużej niż dwie minuty więc piosenkę skróciliśmy. :P

Przyszła pora na lekcję tańca. I wiecie co? Strasznie się cieszę, że się na nie zdecydowaliśmy i to wcale nie dlatego, że nagle staliśmy się zawodowymi tancerzami. Bo nie staliśmy się ani trochę. ;) To po prostu była świetna forma spędzenia wspólnie czasu! Ile ja się naśmiałam na tych zajęciach, to wie tylko mój mąż oraz nasz instruktor (również bardzo sympatyczny ;)). Po prostu cała ta sytuacja wydawała mi się od pierwszej sekundy, tak zabawna, że aż ciężko było mi się opanować. I właśnie z tego powodu cieszę się, że w tych zajęciach uczestniczyliśmy. :)

Była też jednak druga, mniej radosna, strona medalu. Mój mąż, jako urodzony perfekcjonista chciał nauczyć się tego układu, jak najlepiej. Przywiązywał wagę do szczegółów, do ułożenia rąk, dokładnych kroków itd. No, a ja? Ja niestety mam zupełnie inną naturę i podeszłam do tego bardziej, jak do dobrej zabawy i nie przejmowałam się dokładnością. Dlatego zaliczyliśmy w trakcie późniejszej nauki w domu niejedną sprzeczkę. ;) Ale trudno! I tak czasem bywa.

Aż w końcu nadszedł ten wyczekiwany dzień ślubu! Miał być stres, miało być drżenie nóg, pustka w głowie – nic takiego się nie stało. Ten cały dzień, tak mnie zadziwił moimi emocjami, że do dziś jestem w szoku. Byłam ja, był mój mąż, byli ludzie, którzy nas kochają – nie było żadnego stresu. Zjedliśmy zupę, ktoś coś napomknął o pierwszym tańcu, a my chwyciliśmy się za ręce i poszliśmy na parkiet. Ja się śmiałam (zresztą jak cały dzień ;)), muzyka się rozpoczęła i… zatańczyliśmy. Ot tak, po prostu. Bardziej w mojej niedokładnej wersji niż w Kuby precyzyjnie wyćwiczonej, ale to wszystko nie miało zupełnie żadnego znaczenia. Żadnego. :)

A wiecie co jest jeszcze najśmieszniejsze? Że po fakcie, okazało się, że moi rodzice nie byli obecni podczas tego tańca. A że moja mama nie mogła sobie tego darować, to gdzieś już po dobrych kilku godzinach (po torcie itd.) poprosiła naszego Dj o „drugi pierwszy taniec”. :D Dj przyszedł z tą prośbą najpierw do nas, a ja wciąż wyluzowana, machnęłam ręką i od razu się zgodziłam. :P Dlatego jeżeli boicie się pierwszego tańca, to pomyślcie, że i tak macie dobrze, bo my mieliśmy takie dwa. :D Ale to ma swoje plusy! Mamy dwa razy więcej zdjęć (w naszym ślubnym albumie, gdzie zdjęcia są ułożone chronologicznie jest pierwszy taniec, potem cała masa innych rzeczy i następnie drugi taniec :P), masę filmów (znajomi kręcili zarówno pierwszy, jak i drugi z kilku perspektyw :P) i dwa razy więcej śmiechu. :D Fajnie było!

A dziś pisząc ten wpis, znów włączyłam sobie film z tego tańca i znów się uśmiechnęłam. :)

Podsumowując: Jeżeli bardzo nie chcecie to wcale nie musicie tego pierwszego tańca tańczyć. Wesela w tym momencie, już są tak bardzo różne i jest tyle alternatyw, że i to idzie ominąć. Jeżeli nie chcecie uczyć się układu to możecie się do siebie przytulić i podreptać w kółko przed dwie minuty – też będzie pięknie! A jeżeli jednak wybierzecie wyuczony układ, to podejdźcie to tego na luzie i potraktujcie to przede wszystkim jako dobrą zabawę. Wasi bliscy wiedzą, że nie jesteście zawodowymi tancerzami, a wasze wesele to nie Taniec z Gwiazdami. Nie przejmujcie się, będzie cudnie!

Bajkowe Śluby

Bajkowe Śluby

Bajkowe Śluby

Bajkowe Śluby