środa, 26 października 2016

Kupujemy dom!



Tak, kupujemy dom! Choć to wciąż brzmi dla mnie nierealnie. Ale ślub do samego końca też był dla mnie nierealny (i to że już się odbył wcale go bardziej realnym nie uczyniło ;)), więc chyba tak już mam. :P

O domu marzyliśmy zawsze. Od lat przewijał się w naszych rozmowach i wiedzieliśmy, że będziemy do tego dążyć. Ja przez kilkanaście lat mojego życia mieszkałam w domu, a Kuba jeszcze dłużej. Od półtora roku wspólnie wynajmujemy 2-pokojowe mieszkanie i jest nam tu dobrze, ale z góry zakładaliśmy, że będzie to stan przejściowy. I z każdym kolejnym czynszem płaconym co miesiąc, utwierdzaliśmy się w tym, że wolimy te pieniądze przeznaczyć na ratę własnego kredytu. 

Nie sądziliśmy jednak, że potoczy się to tak szybko. Dom był w planach, ale bliżej nieumiejscowionych w czasie. Gdy w maju braliśmy ślub nie widzieliśmy jeszcze nawet tego miejsca na oczy, a już w czerwcu podjęliśmy decyzję o kupnie. Życie potrafi zaskoczyć. ;)

Od czerwca czas jeszcze bardziej przyśpieszył i te kilka cegieł, które było na początku, dziś już jest prawie gotowym domem, a my z każdą kolejną wizytą na budowie, otwieramy coraz szerzej oczy ze zdumienia. Bo to wszystko staję się rzeczywiste!


Dlaczego dom, a  nie mieszkanie? Cenimy sobie prywatność, brak sąsiadów za każdą ścianą, większy metraż, własny ogród, spokój i wiele innych. A dom pod Poznaniem, można kupić w cenie mieszkania w centrum. Wiem, że nie każdy jest zwolennikiem takiego rozwiązania i wielu nie wyobraża sobie życia poza miastem. Na pewno niesie to ze sobą utrudnienia (moja mama wciąż przeżywa, kto będzie woził nasze dzieci do szkoły ;)). Ale zawsze jest coś za coś. Dla nas właśnie to miejsce i ten dom są spełnieniem marzeń. Zdecydowaliśmy się na kupno bliźniaka więc będziemy mieli jednych sąsiadów. Kuba już miał ich okazję poznać, ja jeszcze nie. Nasz dom nie znajduje się jednak na żadnym ciasnym osiedlu jednakowych domków, co jest dla nas dużym plusem.

Jeżeli wszystko dobrze pójdzie to odbiór czeka nas jeszcze w tym roku. Bardzo nieśmiało marzy nam się przeprowadzka w Sylwestra, ale patrząc realniej to raczej będzie początek przyszłego roku. I tu się dopiero zaczną schody. :P Zdajemy sobie sprawę, że wykończenie i urządzenie będzie nas kosztowało bardzo dużo czasu i pieniędzy, a na nadmiar tych ostatnich nie narzekamy. ;) Podchodzimy do tego jednak bardzo na spokojnie. Chcemy się jak najszybciej wprowadzić, by nie ciągnąć jednocześnie kredytu i wynajmu. Jeżeli tylko będzie kuchnia i łazienka to jakoś sobie poradzimy. Nic nas nie goni i nie przeraża nas wizja mieszkania w niewykończonym domu, wręcz przeciwnie, nie możemy się już doczekać i jesteśmy w pełni gotowi i pozytywnie nastawieni na życie na kartonach. ;)

Idą więc dla nas naprawdę wielkie zmiany. Wyprowadzamy się z centrum miasta na wieś (i to taką prawdziwą, tam nawet sklepu nie ma :P). Zamieniamy tramwaje za oknem, na pole kukurydzy. Śmiejemy się, że musimy sobie kupić zapas koszuli w kratę i kalosze. ;) I choć oboje sobie zdajemy sprawę z minusów takiego rozwiązania, jak choćby w moim przypadku dojazd do pracy, to i tak niesamowicie się cieszymy i dostrzegamy dużo więcej plusów. Oboje cenimy sobie spokój i czuję, że będzie nam tam dobrze. Nie będziemy też zupełnie sami, ponieważ ulicę od nas kupili dom nasi bliscy przyjaciele i tak naprawdę to dzięki Nim odnaleźliśmy to miejsce. 

Przed nami bardzo długa i pewnie niełatwa droga. Myślę, że minie naprawę sporo czasu, nim wszystko będzie urządzone, tak jakbyśmy chcieli. Wiążemy się też kredytem na długie, długie lata. Ale to nic. Spełniamy swoje marzenia, a to jest warte każdej ceny i różnych wyrzeczeń. 

Cieszymy się, uśmiechamy na widok tego rosnącego budynku i głęboko wierzymy, że będziemy w tym miejscu bardzo szczęśliwi. Chodzimy po sklepach budowlanych, wybieramy panele, oglądamy farby, planujemy kuchnię i uczymy się kolejnych rzeczy o sobie nawzajem. Zaczął się dla nas zupełnie inny etap niż jeszcze pół roku temu. 

Przywiązuje się do ludzi, ale do miejsc również i tamto miejsce już zaczynam darzyć uczuciem, choć jeszcze tam nie zamieszkaliśmy (ja nawet na cegle w łazience napisałam D+K, zupełnie jakbyśmy byli w podstawówce :P). Oczami wyobraźni widzę dom, który wspólnie stworzymy. Ciepły, szczęśliwy, w przyszłości wypełniony nie tylko naszymi głosami. Dom, do którego będziemy chcieli wracać, a bliscy nam ludzie będą chcieli nas odwiedzać. Dom wypełniony przede wszystkim miłością. Chyba nie mam (wydaję mi się, że ze spokojem mogę tu napisać „nie mamy”) większego marzenia. 


czwartek, 20 października 2016

Podziękowania dla rodziców



Dziś będzie o kimś bardzo ważnym, bo o Rodzicach. A dokładniej o tym, jak Im w dzień ślubu podziękować. Podziękować nie tylko za Ich wkład w ten dzień, ale też za wszystko co dla nas zrobili do tej pory. Za trud, który włożyli w nasze wychowanie, za miłość, za pomocną dłoń i milion innych rzeczy. I choć okazji do podziękowania i bycia wdzięcznym za wszystko co dla nas robią, jest w życiu dużo więcej niż ślub (i wykorzystujmy każdą z nich), to tak już się tradycyjnie utarło, że rzeczywiście podziękowania stały się już często nieodłączną częścią wesela. I bardzo fajnie! Bo okazji by powiedzieć naszym bliskim kilka ciepłych słów, nigdy nie jest dość.

Coraz częściej jednak, Młodzi szukają alternatyw dla tradycyjnych podziękowań. I choć "Cudownych rodziców mam" nadal usłyszymy na niejednym weselu, to nie rzadziej też podziękowania przybierają zupełnie inną formę.

Wiem, że dla wielu z Was wystąpienia publiczne są czymś stresującym, paraliżującym i wiążącym język w gardle (sama się zaliczam do tych osób). A gdy do tego dochodzą wielkie emocje i bliscy ludzie to już na pewno nie ma mowy, bym złożyła choć jedno sensowne zdanie. Dlatego pamiętajcie, że wcale nie musicie dziękować przed tyloma wpatrzonymi w was oczami na weselu. Możecie równie dobrze spotkać się z rodzicami w kameralnym gronie, dzień przed ślubem czy nawet po nim. Zaprosić na obiad, wyjść wspólnie na kolację, porozmawiać, powiedzieć coś od serca, wręczyć jakiś drobiazg na pamiątkę. Na pewno łatwiej będzie Wam wtedy powiedzieć coś sensownego, a i będziecie mogli przeznaczyć na celebrowanie tej chwili więcej czasu.

Wiem też jednak, że czasem tradycja i oczekiwania są tak silne, że wesele nie może się odbyć bez podziękowań na środku sali. A czasem to nawet nie muszą być oczekiwania innych, tylko Wasza wielka ochota by podziękować rodzicom właśnie przy wszystkich bliskich Wam ludziach. Tak właśnie było u nas. 

Długo się zastanawialiśmy jak to ugryźć. ;) Nie chcieliśmy wzruszających piosenek ani wspólnych tańców. Problemem też było wymyślenie co moglibyśmy rodzicom sprezentować. Na ślubnych grupach czy forach wciąż najwięcej widzę tzw. koszy prezentowych (zawierających wino, kawę, herbatę, słodycze, storczyka itd.). Ten pomysł jakoś zupełnie do nas nie trafiał. Chociaż absolutnie nie mówię o tym, że jest zły – po prostu nie dla nas. Szalenie podobają mi się natomiast wszelkiego rodzaju filmy z podziękowaniami. I mimo, że to też już jest oklepany pomysł to nadal dla mnie osobiście najfajniejszy. Ale tu znów pohamował nas budżet. Na ślubie w ogóle nie mieliśmy kamerzysty, więc nie było też możliwości żeby ktoś nakręcił dla nas ten film w tzw. pakiecie czy też w korzystniejszej cenie. A zwyczajnie nie mieliśmy już pieniędzy by za tą usługę dodatkowo płacić. Wiem też, że niektóre Pary nagrywają takie filmy zupełnie sami i to już jest w ogóle rewelacyjny pomysł, bo wkładacie w to wtedy jeszcze mnóstwo własnej pracy i serca. Ale nam chyba brakuje ku temu zdolności. ;) Film więc nie powstał, choć jestem wielką fanką właśnie takiej formy podziękowań, ponieważ widziałam już nieraz ile wzruszeń potrafią one dostarczyć. I może w tym miejscu tylko jedna mała rada – jeżeli decydujecie się na takie rozwiązanie, to postarajcie się powiedzieć w nim o jak największej liczbie rzeczy, takich typowo „waszych”. Chodzi o to by te podziękowania były jak najbardziej osobiste. Dla przykładu: można podziękować za pyszne obiady, a można za najlepszą na świecie pomidorówkę z ryżem; można za wsparcie, a można też za kibicowanie na każdym meczu – rozumiecie o co chodzi. 

Nasze podziękowania nie były ani oryginalne, ani bardzo wyszukane. Zdecydowaliśmy się na wręczenie Rodzicom po jednym zdjęciu z naszej sesji narzeczeńskiej, wywołanym w większym formacie i oprawionym w ramkę. Do tego bukiet kwiatów, a mój mąż powiedział kilka zdań podziękowania. Ja oczywiście przejęłam mikrofon po nim żeby nie być gorsza, ale wydukałam chyba tylko jakieś 2-3 słowa. Ja się naprawdę nie nadaję do takich rzeczy (spójrzcie na zdjęcie poniżej, chyba próbowałam stamtąd uciec :P). Myślę, że taka forma podziękowania odpowiadała zarówno nam, jak i rodzicom. A zdjęcia, które zawisły już na drugi dzień u nich w domach, sprawiły nam wszystkim radość.

Na koniec chciałabym krótko napisać o kilku innych pomysłach na podziękowania (poza wcześniej już wymienionym filmem, koszami prezentowymi oraz zdjęciami). Wydaję mi się, że fajnym rozwiązaniem jest też np. sprezentowanie rodzicom zaproszenia do restauracji czy w wersji nieco kosztowniejszej weekendowego wypadu do Spa (lub gdziekolwiek indziej). Innym pomysłem może być sprezentowanie Mamom jakieś drobnej biżuterii, a Tatom np. zegarków. Możemy też znów podejść do sprawy bardziej osobiście i każdemu z Rodziców kupić coś związanego z ich zainteresowani (dla fanów teatru bilet na wyczekiwane przedstawienie, a dla miłośniczki herbaty piękny komplet do jej picia lub zestaw dobrych herbat). Natomiast alternatywą dla filmu może też być prezentacja multimedialna złożona z waszych zdjęć.

Pomysłów na podziękowania jest tyle ile ludzi, którym chcemy podziękować. Ja zawsze sobie cenię te najbardziej osobiste, te które nie sprawdziły by się u Pary obok, ale dla was będą idealne. I nie zapominajcie, że tak naprawdę mało istotne jest to co swoim Rodzicom wręczycie. Dużo ważniejsze jest to co Im powiecie, co czujecie i co robicie dla nich na co dzień, a nie od święta.
A jak wyglądały/będą wyglądać Wasze podziękowania? Chętnie poczytam o innych pomysłach. :)

Zdjęcia: Bajkowe Śluby







środa, 12 października 2016

Na siedem miesięcy przed ślubem jest całkiem spokojnie [Karolina]



Kiedy kilka dni temu Dagmara napisała do mnie wiadomość: „Niedługo 12 pamiętasz?;p” to momentalnie spojrzałam w  kalendarz! Niby człowiek zdaje sobie sprawę, że minął kolejny poniedziałek, wtorek, kolejny weekend, kolejne wesele (spotkał nas zaszczyt uczestniczenia w 7  tego roku, czy ktoś nas pobije?:P) to fakt, że od ostatniego wpisu minął już miesiąc to dla mnie szok :) I to, że nagłówek [Na siedem miesięcy przed ślubem] mówi o mnie… to dla mnie jeszcze większa abstrakcja. Bardzo się cieszę na te comiesięczne ‘pogaduchy’ z Wami, bo przynajmniej nie zapomnę o własnym weselu :D I chociaż czas przelatuje nam gdzieś między palcami, a ja zamiast sukien ślubnych nadal oglądam płytki i panele, to jakoś tak ogarnia mnie spokój :) Zanim opowiem Wam o tym, skąd on się wziął, zgodnie z obietnicą z ostatniego wpisu, postaram się przybliżyć Wam cząstkę nas.

I powiem Wam szczerze, może trochę nieskromnie, że bardzo lubię „nas”, nas razem :) Uważam, że tworzymy naprawdę fajną parę, nie idealną, nie zawsze zgodną, ale po prostu fajną, z dystansem do siebie, z poczuciem humoru. To, że w związku trzeba się kochać to banał, każdy o tym wie. Mam wrażenie, że wokół nas jest wiele par, które się kochają, a mimo to szczęśliwe nie są. Sekret tkwi w tym, aby się do tego wszystkiego najzwyczajniej na świecie lubić! I właśnie wtedy jest najfajniej! :) 

Z ogromnym uśmiechem na twarzy wracam do dni kiedy się z Szymonem poznawaliśmy :) Pamiętam jak dziś, gdy go pierwszy raz zobaczyłam. Pamiętam, jak był ubrany, co mówił i jaki śmieszny mi się wydał (w dobrym tego słowa znaczeniu oczywiście ;p) Mimo, że poznaliśmy się w pracy podczas ferii szkolnych, to do naszego spotkania w dużej mierze przyczynił się mój brat. To właśnie On chodził z Szymonem do jednej klasy w technikum, a mi załatwił na ten okres pracę. Co śmieszne, Szymon już wcześniej bywał u mnie w domu! Ale  ja, jako nieśmiała nastolatka zazwyczaj chowałam się w pokoju, gdy do moich braci przychodzili koledzy :P Szymon się teraz śmieje, że raz nawet udało mu się zobaczyć mój tył, ale drzwi zaraz się zamknęły :D Razem przeżyliśmy cały 5 letni okres studiów, nawiązaliśmy wiele przyjaźni takich, że teraz nie potrafię powiedzieć: to są przyjaciele Szymona a to są moi przyjaciele… to są nasi przyjaciele! I nie musimy się nimi dzielić :) Zwiedziliśmy kilka pięknych miejsc, przeżyliśmy wspólnie pierwszy lot samolotem, wspieraliśmy się w trudnych chwilach, śmialiśmy w tych radosnych, poznaliśmy swoje rodziny, babcie, kuzynostwo, przeżyliśmy razem 9 wspaniałych wesel (każde było cudowne na swój sposób:)), spędzaliśmy razem święta, byliśmy na rybach, uczyliśmy mnie jeździć na snowboardzie :), wymienialiśmy razem oponę w motorze Szymona (czego się nie robi z miłości ;P), razem urządzamy nasze gniazdko, jemy owsiankę na śniadanie… i ciągle chcemy więcej!:) 

Mogłabym tak pisać i pisać, ale myślę, że najlepiej poznacie nas gdzieś między wierszami. I wiecie co? Wracamy do tematu najważniejszego, wracamy do tematu ślubu!:)

Skąd u mnie ten spokój? Brak szaleństwa w przygotowaniach? Myślę, że dokładnie wiem czego chcę. Wiem w jakim klimacie ma być nasze wesele, jak mają wyglądać dekorację, wiem też, że z pomocą bliskich będziemy częściowo robić je sami (coś tam nawet już mamy...:)). Zdaję sobie sprawę, że tych drobiazgów uzbiera się całkiem sporo do ogarnięcia, dlatego jak tylko wybiorę płytki łazienkowe do mieszkania, to biorę się na poważnie za szukanie sukni :D! Oczywiście mam już jakieś swoje typy, wiem czego nigdy w życiu bym na siebie nie założyła, ale powiem Wam szczerze, że sama jestem ciekawa na jaką suknię się zdecyduję. 

Żeby nie było, że tak kompletnie nic nie mamy (a ja Wam tutaj wypisuje o spokoju ducha :P) powiem Wam co już udało nam się załatwić i od czego zaczęliśmy.

Data ślubu, mimo braku entuzjazmu naszych mam na wybór miesiąca bez „r”…:) okazała się dla nas bardzo łaskawa! Po wyborze daty wyznaczyliśmy sobie priorytety: znaleźć salę, fotografa, dj’a oraz zarezerwować kościół… no i właśnie sobie przypomniałam… Ostatnio ksiądz nas odprawił mówiąc, że przyszliśmy za wcześnie więc wypadałoby znów go odwiedzić :)

Poszukiwanie sali trwało dosyć długo… zależało nam na tym, aby była jak najbliżej od miejsca ślubu, aby nie była to typowa sala balowa, szukaliśmy raczej czegoś w luźniejszym, swobodniejszym klimacie. Oglądając zdjęcia weselne różnych fotografów, zwróciłam uwagę na pewną salę, szybko sprawdziłam gdzie się znajduję i jakie było moje zdziwienie gdy okazało się, że to jakiś kilometr od mojego domu! Oczywiście wiedziałam o istnieniu tego miejsca, nawet kilka razy miałam okazję  być na jego terenie, ale nie miałam pojęcia, że tuż za pałacykiem, w którym bywałam znajduję się sala wiejska, na którą ostatecznie się zdecydowaliśmy :) Sala jest spora, z akcentami drewna tak jak chcieliśmy.

Kolejną, bardzo ważną dla mnie kwestią było znalezienie super fotografa za rozsądną cenę. Zależy mi na zdjęciach ujmujących emocje, pięknych, magicznych, naturalnych. I to nie było łatwe zadanie! Wysłałam sporo maili, nawiązałam kilka naprawdę miłych rozmów (Cześć Czołem Pracownia Twórcza – bije od nich takie ciepło, że człowiek od razu ma ochotę stanąć przed ich obiektywem… i aż łezka kręciła mi się w oku, gdy musiałam odmówić (postanowiliśmy trzymać się swojego planu finansowego)). Fotograf, na którego się zdecydowaliśmy został nam polecony przez koleżankę z pracy. Po obejrzeniu kilku zdjęć od razu ‘zaiskrzyło’, okazało się, że oferta również nam odpowiada i bach termin klepnięty!:) Jestem bardzo ciekawa tej współpracy, ale czuję, że będzie dobrze. :)

DJ, to właśnie na niego, a nie na orkiestrę czy zespół postanowiliśmy się zdecydować :) Wraz z Szymonem jesteśmy tak pewni tego wyboru, że do samego wesela możemy spać spokojnie!:) Zwróciliśmy na niego uwagę na weselu naszych znajomych, został nam polecony również przez naszego fotografa, co tylko utwierdziło nas w przekonaniu, że to najlepsza możliwa opcja ;) Dj Damko -bo o nim mowa jest dość oblegany ale ku naszemu zaskoczeniu termin okazał się być wolny!:) 

I to są właśnie ogromne plusy wesela w miesiącu bez „r” - w dodatku w piątek. Jeżeli tyko nie wierzycie w jakieś zabobony, to gorąco Wam tą opcję polecam! Szczególnie jeżeli nie macie zbyt dużo czasu na całą organizację. My za rezerwację tych podstawowych kwestii zabraliśmy się na niecały rok przed ślubem. Wysłaliśmy sporo maili w różne miejsca, do wielu usługodawców, a nie odmówiono nam ani razu z powodu braku terminu :)

Co więcej? W zeszłym roku zaliczyliśmy nauki przedmałżeńskie i poradnię. Wybraliśmy się razem z moim bratem i jego ówczesną narzeczoną, którzy brali ślub w tym roku :) To był bardzo dobry pomysł! Mamy również zarezerwowane auto – tym akurat zajął się Szymon. Ja mam świadkową, ale podobnie jak Dagmara, miałam ją jeszcze zanim poznałam swojego wybranka :p 

Jak sami widzicie najważniejsze rzeczy mamy załatwione. Sama jestem ciekawa, co przyniesie kolejny miesiąc i czym będę mogła się z Wami podzielić w listopadzie;)

bestbride