Jest tylko jedno i
zawsze to samo. Miejsce, w którym przeżywam największe radości, w którym na
cały głos się śmieję i ronię łzy ze szczęścia. Miejsce, które przynosi ukojenie
po zbyt ciężkim dniu. Gdy znów się nie udało, a marzenia uciekły gdzieś daleko.
Miejsce, które jest schronieniem przed najgorszym złem. I choć łzy zbierały się
od samego rana, to dopiero wieczorem, w tym miejscu znajdują swoje ujście. Dopiero wtedy przymykam oczy. Dopiero tam puszczają emocje, to właśnie tam jestem zawsze sobą, bez zakładania tych
wszystkich masek (bo przecie każdy z Nas czasem jakąś zakłada). Miejsce,
do którego wracam od lat. Miejsce, w którym zasypiam spokojnie. Miejsce,
w którym choćby świat się walił, ja wiem, że nic mi się nie stanie. Miejsce,
które jest lekiem na całe zło. Jest moją ostoją, moim światem.
To
tylko na nie czekam, gdy dzień jest wyjątkowo podły. Gdy ciężko odnaleźć tę zwyczajową
radość w moich oczach. A On to wie, czuję i całkowicie rozumie. I wraca do domu
już z otwartymi na mnie rękoma. A ja nie potrzebuje wtedy zupełnie niczego
więcej. Za to te ręce i ten uścisk są mi niezbędne do życia. Zupełnie jak
powietrze. I dużo bardziej niż wszystkie inne materialne dobra tego świata.
Miejsce,
w którym dużo częściej przeżywam chwilę radości niż smutku. I tylko tam to
szczęście naprawdę smakuje. Nie cieszy, tak samo mocno, gdzie indziej.
I
choć marzy mi się odwiedzenie wielu zakątków świata, zobaczenie i zachwycenie
się niejednym z nich, to swoje najukochańsze miejsce już mam. I wiem, że nigdy go nie zamienię na inne.
To miejsce może być wszędzie. Może być w naszym domu, gdy widzimy się po całym dniu nieobecności. Może być w
szpitalu, gdy właśnie przydarzył się wypadek. Może być w środku miasta, gdy
żegnamy się przed pracą. Może być w lesie, na naszym ogrodzie i na ruchliwej
ulicy. Jest ostatnim miejscem, które odwiedzam przed zaśnięciem. W innym nie zasnę.
To
miejsce ma magiczną moc. Moc poprawiania humoru, moc uspokajania, moc
wyciszania. Sprawia, że nawet ten najbardziej parszywy dzień staje się znośny.
A radość mnoży razy nieskończoność.
Moc
miłości w jego ramionach. Moje najukochańsze miejsce na ziemi.
W
tych ramionach i w tym przytuleniu mieści się mój cały świat. I może on być
gdziekolwiek. Do tego miejsca zawsze chcę i zawsze będę wracać. Z troskami, ze zmartwieniami, z radościami. Z okrzykiem, gdy coś mi się udało. Z uśmiechem, gdy mamy się z czego cieszyć. Ze smutnymi oczami, gdy znów coś nie wyszło.
Ramiona,
które czasem mocno chwycą i pozwolą nie upaść. Ramiona, które innym razem pomogą
zachować równowagę, gdy kręci się w głowie z nadmiaru emocji. Ramiona, które przyjmą
niejedną łzę. A kolejnego dnia obejmą i razem z Tobą będę podskakiwać ze
szczęścia. Czy trzeba czegoś więcej? Czy można by być w lepszym miejscu?
Zgodzicie
się ze mną, że przytulenie ma moc? Czasem dużo większą niż rozmowa, czasem
naprawdę ratującą chwilę. Bo niekiedy zwyczajnie, nie trzeba nam niczego więcej,
jak tego by ktoś nas przytulił. Czasem nie trzeba słów.
Że
już nie wspomnę o tych wszystkich super rzeczach, które dzieją się w naszym
organizmie, gdy się przytulamy. :)
To
jak, macie obok siebie Kogoś do przytulenia? :)
Bajkowe Śluby |
Piękny wpis. Wspaniale Pani mówi o miłości. Pozdrawiamy.
OdpowiedzUsuń