Na siedem miesięcy przed… opowiadam Wam o
moim włoskim bodyguardzie oraz o pewnym
weneckim popołudniu!
Kiedy piszę ten post za oknem jest szaro
buro, pada deszcz i w stópki zimno. Nie pozostaje mi nic innego jak zamknąć
oczy i przenieść się do naszej Wenecji i burzliwych nocy pod namiotem. Kiedy
piszę ten post mija dokładnie rok od naszych zaręczyn, mimo, że Wy przeczytacie
go prawie miesiąc później. Wybrałam dzisiejszy dzień, bo nie ma lepszego dnia
aby właśnie o tym Wam napisać, siedząc przy gorącej kawie i ulubionej porcji
lodów!
Na wyjazd wakacyjny do Włoch
zdecydowaliśmy się już w lutym. Kiedyś marzyłam aby przebiec półmaraton za
granicą, padło na bieg w Bolonii we wrześniu. Mój narzeczony nauczył mnie
jeździć na wakacje na własną rękę – od początku do końca wszystko sami
planowaliśmy i organizowaliśmy. Marcin zajął się noclegami i częścią
logistyczną wyjazdu, ja wypożyczyłam przewodniki z biblioteki, zrobiłam nam
masę spaghetti na wyjazd i samochodem ruszyliśmy w podróż w piątek po pracy. Półmaraton
odbywał się w niedziele, więc przed Bolonią wybraliśmy się do Wenecji. Oboje
lubimy intensywne wakacje więc spacerowaliśmy cały czas, aby jak najlepiej
wykorzystać czas. W końcu już zmęczeni usiedliśmy przy kanale Grande i
obserwowaliśmy pływające gondole. W Wenecji jest zwyczaj, że zakochani
przywieszają kłódki z ich inicjałami na mostach, jako symbol nierozerwalnej
miłości. Jest to zabronione, ale ludzie i tak to robią. Marcin wręczył mi
kłódkę i pokazał mi miejsce, które powinno być dozwolone – ogrodzenie mini
ogródka :P Jak powiedział, tak uczyniłam i zabrałam się za zawieszanie kłódki
:D Wtedy mój ówczesny chłopak zaskoczony, że nawet nie obejrzałam kłódki
zwrócił mi uwagę, żebym przeczytała co tam jest napisane. Ja wybita z rytmu
czytam „NARZECZENI” i wtedy zareagowałam tak, jak zawsze reaguje w sytuacjach
szczęścia/wzruszenia/zaskoczenia – chichotem! Więc ja roześmiana, Marcin mi się
oświadcza, a ja dalej się śmieję! :D Do dziś mi wypomina, że moje „tak” było
bez przekonania i ciche. Cóż, to nie zmienia faktu, że od tamtego popołudnia
jestem dumną narzeczoną mojego M. :)
Magati.pl |
Z racji tego, że nie chcieliśmy
telefonicznie informować naszych bliskich o zaręczynach, przez cały wyjazd to
ukrywaliśmy. Jak robiliśmy zdjęcia to część zdjęć była naturalna z
pierścionkiem, a część robiliśmy nie pokazując mojej ręki, żebym mogła
spokojnie wysyłać je rodzicom i znajomym :) Podczas kolejnych dni wyjazdu,
często temat ślubu się pojawiał. Najwięcej o ślubie porozmawialiśmy w trasie
powrotnej (w końcu trochę godzin trwała :P). Wyobrażaliśmy sobie ślub i wesele,
przygotowania, zrobiliśmy wstępną listę gości, rozmawialiśmy o wyborze świadka,
ja nawet po cichu wyobrażałam sobie moją suknie ślubną (szkoda, że teraz nie
mam pojęcia jak ma wyglądać :P ). W ten sposób ten wyjazd nazywamy naszą
podróżą przedślubną.
Nie mogę jednak dwóch zdań nie dorzucić
odnośnie wyjazdu. Będę zawsze głośno mówić i namawiać na wyjazdy organizowane
na własną rękę. Zdecydowaliśmy się na 4 noclegi rezerwowane przez stronę www.airbnb.com (gorąco polecamy!). A resztę nocy spędziliśmy
pod namiotem na campingu. Nigdy wcześniej nie korzystałam z campingu, ale po
tym wyjeździe już wiem, że kolejne nasze wakacje też zahaczą o nocleg pod
namiotem.
No tak, ale ja Wam obiecałam historię o
gwarancji bezpieczeństwa przez mojego narzeczonego. Mieliśmy niebywałe
szczęście, że akurat w całkiem niedeszczowych Włoszech (przynajmniej we
wrześniu) trafiliśmy na burze, i to jeszcze gdy spaliśmy pod namiotem!
Pierwszej burzowej nocy byłam zaskoczona tą zmianą pogody, bałam się, ale mimo
tego spałam dobrze. Jednak kolejna noc,
była już bardziej przerażająca. Drzewa rozkołysane, deszcz pada bez przerwy, błyski
dookoła, pioruny przerażająco głośne. Bałam się niesamowicie! I wtedy – mój narzeczony,
mój inteligentny, mój mężczyzna z krwi i kości, co zrobił? Zasłonił moje uszy,
żebym nie słyszała tych piorunów :D I przyciskał mocniej i mocniej swoje dłonie
do moich uszów, aby dźwięki piorunów do mnie nie docierały. Wtedy to
doceniałam, chociaż jak się domyślacie, słyszałam dalej hałasy :P Ale jak dziś to wspominam to bardzo mnie to
rozczula (i bawi! :D ). Jaki jest morał z tej historii? Przyszły mąż zrobi wszystko
(nawet coś absurdalnie nielogicznego) aby mnie ochronić i abym czuła się ciut
bezpieczniej <3 Mogę śmiało
powiedzieć, że nic mi złego nie grozi przy nim :D :D
Na dziś to wszystko. W kolejnym poście
już będzie bardziej ślubnie! W końcu o to chodzi, żeby przybliżyć Wam jak nam
poszły przygotowania. A co nieco już za nami, coś już mamy przygotowane i
całkiem możliwe, że za miesiąc dojdą kolejne rzeczy odhaczone. :)
PS. Chyba dziś (czyli już wczoraj)
wybrałam moją suknie ślubną!
Magati.pl |
Miło tak czasem przemyśleć, co było wcześniej, przed ślubem, czy zaręczynami. Wtedy upewniamy się w swoich uczuciach.
OdpowiedzUsuńPo ślubie zawsze wkrada się pewnego rodzaju rutyna, jednak jezeli miłość jest szczera to przetrwa do końca życia :)
OdpowiedzUsuń