piątek, 21 lipca 2017

Dziewięć lat, czy to dużo?

Dwójka nastolatków te dziewięć lat temu. Na wakacjach, z dala od rodziców. Opowiedziany przeze mnie wcale nieśmieszny kawał o lisie. 5 euro zapłacone koleżance, by zostawiła Nas samych w pokoju. Jego koszulka pożyczona na plaży. Czerwona łódka. Grecja, prom, zachód słońca. Trochę za dużo wypitego greckiego wina (oj, no już nikt nie pamięta, że nie miałam osiemnastu lat). Moja mama, która oglądając zdjęcia z wycieczki, od razu zapytała kim jest ten chłopak o błękitnych oczach. Kuba, który jeszcze tego samego dnia, pojechał do pracy do swojej mamy, na skuterze, by pochwalić się, że ma dziewczynę. Tak to wszystko się zaczęło.

Dziewięć wspólnych lat. Mnóstwo spacerów, tysiące przejechanych kilometrów, kilka lotów samolotem, kilka wspólnie odwiedzonych krajów. Wiele przygód, niezliczona ilość obiadów, tysiące zrobionych kanapek na śniadanie, całe mnóstwo wspólnie obejrzanych filmów. Kilkanaście sezonów seriali, wiele gier w monopol, pociągi czy tabu. Dużo tęsknoty i dużo oczekiwania. Mnóstwo śmiechu i radości. Niekończące się wieczorne rozmowy przez telefon, gdy jeszcze nie mieszkaliśmy razem. Wyobrażanie sobie, jak to będzie, gdy w końcu będziemy mieć siebie na co dzień. Jedno wspólne liceum, jedna wspólna studniówka. Jedno rozstanie. Nauka jazdy samochodem, egzaminy, matura, studia. Jedno wynajęte mieszkanie i jeden kupiony na kredyt dom. Nasz ogród, nasze miejsce na ziemi.

Jeden gigantyczny remont. Kosztujący masę nerwów, ale dający wciąż tyle radości. Bo to nasze, bo to tutaj tworzymy swoje miejsce. Bo po tym ogrodzie kiedyś będą biegać malutkie stópki, bo tam stanie huśtawka, a tu zrobimy piaskownice. Bo to w tym miejscu stworzymy dom w jego najlepszym wydaniu. Rodzinę o jakiej oboje marzymy. To tutaj będziemy codziennie stęsknieni wracać i tu będziemy znajdować ukojenie. Będzie tu dużo miłości, a z czasem i coraz więcej hałasu. Widzimy to oczami wyobraźni.

Te dziewięć lat to też niezliczona ilość kłótni, bo przecież przez lata się nazbierało. To łzy, a czasem i krzyki. To czasem zatrzaśnięte drzwi. Ale to też zawsze szybka zgoda. Nigdy niezakończony dzień w kłótni. Nie nosimy ze sobą problemów, nie ciągniemy nieporozumień dniami/tygodniami - szkoda życia.

Setki zrealizowanych wspólnych planów i marzeń. Wiele sukcesów, ale i też porażek, które łatwiej było znieść we dwójkę. Niekończące się decyzje, wciąż nowe do podejmowania. Jedne prostsze, drugie trudne i mające długoterminowe konsekwencje. Zawsze razem, nigdy przeciw sobie.

Miliony (to chyba za mało) smsów. A ja wciąż nie znam Jego numeru na pamięć. ;) Wspólne wakacje, wspólne wyjazdy, grille, ogniska, imprezy, wesela, tańce. Tysiące wspólnych zdjęć (wszystkie dzięki mnie). To dzięki nim możemy sobie przypomnieć, że kiedyś byłam ruda, a mój mąż był chudszy ode mnie. To dzięki nim widzimy, że ten czas rzeczywiście ucieka, a my się zmieniamy. Choć wciąż nie wiemy, jak to się stało, że to już tyle lat. Przecież wczoraj pisaliśmy maturę. Kiedy ta dwójka zakochanych w sobie nastolatków zmieniła się w Nas? Ślub, kredyt, dom? Jak my się tu znaleźliśmy? :D

Te lata to też przyjaźnie, takie które już też nie pamiętamy kiedy się zaczęły. I jak to było, że kiedyś ich nie było. Przyjaciele - jego, moi, a po czasie już po prostu „nasi”. Osoby, na które zawsze możemy liczyć. Które zawsze odbiorą telefon i zawsze znajdą czas.

To też to miejsce. Blog, którego by nie było, gdyby nie jego wsparcie. Wielu rzeczy by nie było. To też cierpliwość. Cierpliwość do swoich, nie raz, głupich pomysłów. Cierpliwość do siebie nawzajem, bo czasem też jej trzeba. Cierpliwość, którą mamy tylko dla tych, którzy są dla nas ważni.

Niejeden upadek i wspólne powstanie. Bo porażki bolą zawsze, ale jakoś nieco mniej we dwójkę. A sukcesy przeżywane razem? Cieszą podwójnie. Wspólne gotowanie, pieczenie i smażenie naleśników. Wspólne wypady do McDonalda, gdy nikt nie patrzy. Leżenie na kanapie i oglądanie głupot w telewizji. Czasem udawanie przed resztą świata, że Nas nie ma. Czasem po prostu cieszenie się tylko sobą. Łapanie wspólnych chwil, których czasem tak bardzo brakuje.


Ale te lata, to też przede wszystkim, niekończąca się miłość. Tony uścisków, pocałunków i przytuleń. Ramiona bez których nie zasnę. Niezliczona ilość „Kocham Cię”. Jedna, ta najważniejsza, przysięga. Wspólne marzenia i plany. Wspólne „chcemy więcej, chcemy dalej”. I ta niezachwiana pewność, że to jest ten człowiek i ta największa miłość. Że nie można było trafić lepiej i że najlepsze wciąż przed nami.

A odpowiadając na tytułowe pytanie - Dziewięć lat to dużo. Szczególnie, gdy samemu ma się dopiero 25. Ale to też niesamowicie mało, jeżeli się pomyśli ile jeszcze przed Nami. Oby jak najwięcej! I czasu i miłości. :) I zdrowia!

Bajkowe Śluby



piątek, 14 lipca 2017

Co u Nas słychać i dlaczego mnie nie było?


Od ostatniego wpisu minął ponad miesiąc. Przez cały czerwiec na tym blogu nie pojawiło się ani jedno nowe słowo. Co śmieszniejsze, to właśnie w czerwcu blog obchodził swoje pierwsze urodziny. A ja go tak porzuciłam.

Ale wracam! Obiecuje, że już jestem i nigdzie stąd nie znikam. A dlaczego właściwie mnie nie było? Czerwiec nas poturbował. Doświadczył emocjami i wydarzeniami, których nigdy nie chcielibyśmy przeżywać. Był dla nas największą sinusoidą, jak do tej pory. Od zupełnego dołka, gdzieś do samej góry, bo i naprawdę dobrych wydarzeń nie zabrakło. Tego wszystkiego zwyczajnie było zbyt wiele. Zbyt wiele dla naszej dwójki i zbyt wiele dla mnie, by cokolwiek tu napisać. Miałam problem nad zapanowaniem nad tym co się dzieje w mojej głowie i poukładanie tych myśli, by przelać je na klawiaturę, to było zdecydowanie zbyt wiele. Choć próbowałam. ;) Mam kilka wpisów zaczętych z tego miesiąca, ale chyba żaden z nich nie zostanie dokończony.

Nie będę się wdawać w szczegóły, bo to nie jest odpowiednie miejsce, ale powiem tylko tyle… jest dobrze. W tym momencie jest naprawdę dobrze.  
I tego się trzymajmy. :)

Lipiec rozpoczęliśmy urlopem. Tak długo wyczekiwanym i tak bardzo potrzebnym. Co prawda nigdzie nie wyjechaliśmy, choć początkowo były takie plany, ale i tak minął nam ten czas najlepiej, jak tylko mógł. Były spacery tak blisko domu, a w takim pięknym otoczeniu, że potem doszła do Nas nawet plotka, że podobno wypoczywamy na Mazurach. ;) Był czas na wspólne leniuchowanie na tarasie, na siedzenie na ogrodzie, na grillowanie, na picie niezliczonych ilości koktajli owocowych, na kino, na jezioro, na spotkania z przyjaciółmi, a nawet na zrobienie w końcu parapetówki. Długo ten dom na nią czekał. :)

Oczywiście, to nie tak, że tylko wypoczywaliśmy. W końcu chyba prędzej wykończymy siebie niż ten dom. :P Tu naprawdę nie widać końca. ;) Aktualnie jesteśmy w trakcie powiększania tarasu oraz szpachlowania jednego z dwóch wciąż niewykończonych pokojów. Niezmiennie też każdorazowo cieszą nowe kupowane drobiazgi. A salon stał się zupełnie innym pokojem, gdy powiesiliśmy w oknach długie, szare zasłony, na ścianie zawisł zegar, a z sufitu już nie zwisa pojedyncza żarówka na kablu. To miejsce zmienia się z tygodnia na tydzień i z upływem czasu cieszy coraz bardziej. To naprawdę nasz dom i nasze miejsce na ziemi. :)

Z nadejściem wiosny i lata (choć co to za pogoda…) coraz bardziej zaczęliśmy też doceniać nasz ogród. Ogród na którym spędziliśmy tyle weekendów walcząc o to, by był jak najpiękniejszym miejscem. Kuba centymetr po centymetrze biegał z poziomicą przy ziemi, by uzyskać jak najrówniejszy trawnik. :P Ale to cieszy, to bardzo cieszy! Dziś patrząc przez okno, mamy już na ogrodzie zielono. I to jest najlepszy widok na świecie. :) Właśnie, gdy patrzę na te trawę, drzewa i pole za naszą działką (tak wiem, kiedyś i tam pobudują się domy), to utwierdzam się w tym, że wcale nie tęsknie za dużym miastem. Im dłużej tu mieszkamy, tym bardziej widzę, jak to miejsce nas cieszy. Jak wcale nie brakuje nam zgiełku ulicy za oknem, hałasu tramwajów i wszechobecnych świateł. Tu jest cicho (czasem niekoniecznie, gdy rozśpiewają się ptaki :P), spokojnie, a czas płynie jakoś wolniej. Uwielbiamy siedzieć na tym wciąż jeszcze betonowym tarasie i cieszyć się tym gdzie jesteśmy i co mamy. Bo choć wciąż brakuje nam bardzo dużo, to i tak nie zamienilibyśmy się z nikim innym. Wiecie, że można mieszkać w domu prawie siedem miesięcy i wciąż nie mieć ani jednej pary drzwi? I jakoś wcale ich nie potrzebować. ;)

A najbardziej w tym całym urlopie, cieszy po prostu czas spędzany razem. Na co dzień mamy siebie bardzo mało. Kuba pracuje od rana do wieczora i właściwie zostają tylko weekendy, które i tak najczęściej wypełniają prace remontowe w domu. Brakuje czasu na wspólne rozmowy, na wspólne posiłki, na coś więcej niż buziak rano i wieczorem. Urlop pozwolił nam na nowo nacieszyć się sobą, naładować akumulatory na kolejne zapracowane dni.

W poniedziałek wracamy do pracy, choć wciąż jest na co czekać. Za tydzień przylatuje do Polski moja siostra z córeczkami. Z moimi najkochańszymi siostrzenicami. :) Za każdym razem jestem taka stęskniona i tak bardzo ucieszona na czas, który możemy razem spędzić.

Lipiec jest więc dużo piękniejszy niż poprzedzający go czerwiec. Jest wypełniony miłością, bliskością, uśmiechem. Jest tym czego bardzo potrzebowaliśmy. Jest piękny i wyjątkowy. A już za tydzień będziemy świętować naszą dziewiątą rocznicę. Szmat czasu! I najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że my naprawdę nie chcielibyśmy być nigdzie indziej.

A jaki jest Wasz lipiec?