Od
ostatniego wpisu minął ponad miesiąc. Przez cały czerwiec na tym blogu nie
pojawiło się ani jedno nowe słowo. Co śmieszniejsze, to właśnie w
czerwcu blog obchodził swoje pierwsze urodziny. A ja go tak porzuciłam.
Ale
wracam! Obiecuje, że już jestem i nigdzie stąd nie znikam. A dlaczego właściwie
mnie nie było? Czerwiec nas poturbował. Doświadczył emocjami i
wydarzeniami, których nigdy nie chcielibyśmy przeżywać. Był dla nas największą
sinusoidą, jak do tej pory. Od zupełnego dołka, gdzieś do samej góry, bo i
naprawdę dobrych wydarzeń nie zabrakło. Tego wszystkiego zwyczajnie było zbyt
wiele. Zbyt wiele dla naszej dwójki i zbyt wiele dla mnie, by cokolwiek tu
napisać. Miałam problem nad zapanowaniem nad tym co się dzieje w mojej głowie i
poukładanie tych myśli, by przelać je na klawiaturę, to było zdecydowanie zbyt
wiele. Choć próbowałam. ;) Mam kilka wpisów zaczętych z tego miesiąca, ale
chyba żaden z nich nie zostanie dokończony.
Nie
będę się wdawać w szczegóły, bo to nie jest odpowiednie miejsce, ale powiem
tylko tyle… jest dobrze. W tym momencie jest naprawdę dobrze.
I
tego się trzymajmy. :)
Lipiec
rozpoczęliśmy urlopem. Tak długo wyczekiwanym i tak bardzo potrzebnym. Co
prawda nigdzie nie wyjechaliśmy, choć początkowo były takie plany, ale i tak
minął nam ten czas najlepiej, jak tylko mógł. Były spacery tak blisko domu, a w
takim pięknym otoczeniu, że potem doszła do Nas nawet plotka, że podobno
wypoczywamy na Mazurach. ;) Był czas na wspólne leniuchowanie na tarasie, na
siedzenie na ogrodzie, na grillowanie, na picie niezliczonych ilości koktajli
owocowych, na kino, na jezioro, na spotkania z przyjaciółmi, a nawet na
zrobienie w końcu parapetówki. Długo ten dom na nią czekał. :)
Oczywiście,
to nie tak, że tylko wypoczywaliśmy. W końcu chyba prędzej wykończymy siebie
niż ten dom. :P Tu naprawdę nie widać końca. ;) Aktualnie jesteśmy w trakcie
powiększania tarasu oraz szpachlowania jednego z dwóch wciąż niewykończonych
pokojów. Niezmiennie też każdorazowo cieszą nowe kupowane drobiazgi. A salon
stał się zupełnie innym pokojem, gdy powiesiliśmy w oknach długie, szare
zasłony, na ścianie zawisł zegar, a z sufitu już nie zwisa pojedyncza żarówka
na kablu. To miejsce zmienia się z tygodnia na tydzień i z upływem czasu cieszy
coraz bardziej. To naprawdę nasz dom i nasze miejsce na ziemi. :)
Z
nadejściem wiosny i lata (choć co to za pogoda…) coraz bardziej zaczęliśmy też
doceniać nasz ogród. Ogród na którym spędziliśmy tyle weekendów walcząc o to,
by był jak najpiękniejszym miejscem. Kuba centymetr po centymetrze biegał z
poziomicą przy ziemi, by uzyskać jak najrówniejszy trawnik. :P Ale to cieszy,
to bardzo cieszy! Dziś patrząc przez okno, mamy już na ogrodzie
zielono. I to jest najlepszy widok na świecie. :) Właśnie, gdy patrzę na te
trawę, drzewa i pole za naszą działką (tak wiem, kiedyś i tam pobudują się
domy), to utwierdzam się w tym, że wcale nie tęsknie za dużym miastem. Im
dłużej tu mieszkamy, tym bardziej widzę, jak to miejsce nas cieszy. Jak wcale
nie brakuje nam zgiełku ulicy za oknem, hałasu tramwajów i wszechobecnych
świateł. Tu jest cicho (czasem niekoniecznie, gdy rozśpiewają się ptaki :P),
spokojnie, a czas płynie jakoś wolniej. Uwielbiamy siedzieć na tym wciąż
jeszcze betonowym tarasie i cieszyć się tym gdzie jesteśmy i co mamy. Bo choć
wciąż brakuje nam bardzo dużo, to i tak nie zamienilibyśmy się z nikim innym.
Wiecie, że można mieszkać w domu prawie siedem miesięcy i wciąż nie mieć ani
jednej pary drzwi? I jakoś wcale ich nie potrzebować. ;)
A
najbardziej w tym całym urlopie, cieszy po prostu czas spędzany razem. Na co
dzień mamy siebie bardzo mało. Kuba pracuje od rana do wieczora i właściwie
zostają tylko weekendy, które i tak najczęściej wypełniają prace remontowe w
domu. Brakuje czasu na wspólne rozmowy, na wspólne posiłki, na coś więcej niż buziak
rano i wieczorem. Urlop pozwolił nam na nowo nacieszyć się sobą, naładować
akumulatory na kolejne zapracowane dni.
W
poniedziałek wracamy do pracy, choć wciąż jest na co czekać. Za tydzień
przylatuje do Polski moja siostra z córeczkami. Z moimi najkochańszymi
siostrzenicami. :) Za każdym razem jestem taka stęskniona i tak bardzo
ucieszona na czas, który możemy razem spędzić.
Lipiec
jest więc dużo piękniejszy niż poprzedzający go czerwiec. Jest wypełniony
miłością, bliskością, uśmiechem. Jest tym czego bardzo potrzebowaliśmy. Jest
piękny i wyjątkowy. A już za tydzień będziemy świętować naszą dziewiątą
rocznicę. Szmat czasu! I najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że my naprawdę
nie chcielibyśmy być nigdzie indziej.
A
jaki jest Wasz lipiec?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz