Nie zawsze jest dobrze i
czasem nawet wrodzony optymizm nie starcza. Czasem się dowiadujesz, że po
prawie trzech latach, Twoje miejsce pracy zostanie zwyczajnie zlikwidowane. I
choć od dawna chciałaś ją rzucić, to jednak miało to wyglądać zupełnie inaczej.
Uświadamiasz sobie wtedy, że nie zdążyliście jeszcze nawet zapłacić chociaż
jednej raty kredytu. I że nie uciągnięcie na jednej pensji. A wiesz, że w
tydzień raczej nie znajdziesz nic sensownego. I plujesz sobie w brodę, że może mogłaś
szukać innej pracy już wcześniej. Ale wiesz sama, że przez długi czas byliście
uwiązani formalnościami kredytowymi. I że chciałaś się za to zabrać już za
chwilę, ale los Cię wyprzedził.
Tak u Nas zaczął się ten
rok. I choć może nie powinnam wylewać tu prywatnych żali, to jednak to zrobię. Ale
tylko w tych kilku zdaniach pierwszego akapitu. Dalej mam nadzieję, że będzie
bardziej optymistycznie. Mimo wszystko. ;)
Bo w takich momentach też
zdajesz sobie sprawę, że ok, właśnie zostałaś bez pracy, ale i tak masz w życiu
ogromne szczęście. Ty i Twoi bliscy jesteście zdrowi. I to już wystarczający
powód do największej radości. Dodatkowo masz najlepszego na świecie Męża,
(który dzwoni chwilę po wyjechaniu do pracy, tylko po to, by powiedzieć Ci,
jaką ma fajną żonę ;)), cudowną rodzinę i wspaniałych przyjaciół. Masz ludzi,
którzy nie pozwolą Ci zginąć. Miesiąc temu wprowadziliście się do swojego
wymarzonego domu i może i jesteście uwiązani kredytem, ale i tak wasze marzenia
się spełniają. A poza tym to już za moment przyjdzie wiosna, a praca przecież
się znajdzie – w końcu po każdej burzy, wstaje słońce.
I kolejny raz przekonujesz
się, że to ludzie są najważniejsi. Bo owszem, bez pieniędzy nie przeżyjecie,
ale łatwiej o pozytywne myślenie, gdy w tych ważniejszych dziedzinach życia
jest wszystko w najlepszym porządku. Spotka Was w życiu jeszcze niejedno
nieszczęście (może dużo większe niż utrata pracy), ale wiesz, że póki jesteście
razem to ze wszystkim sobie poradzicie.
I być może już niedługo
podziękujesz za to, co dziś wydaje Ci się końcem świata. Bo przecież on wcale
się nie kończy.
A na koniec, czarny humor
mojego Męża:
K:
Teraz mnie przynajmniej do wojska nie wezmą.
Ja:
Dlaczego?
K:
Bo jestem jedynym żywicielem rodziny :P
(Tak dla jasności to nie
jest ;) Póki co jestem na zaległym urlopie, jakkolwiek śmiesznie to w tej
sytuacji brzmi. I mam nadzieję, że do momentu jego końca, znajdę już coś
innego.)
Wciąż wierzę, że 2017 mimo
nienajlepszego początku, przyniesie nam jeszcze całą masę piękniejszych chwil.
I że będziemy mieli jeszcze wiele powodów do wielkiego uśmiechu. W końcu minął
dopiero miesiąc. ;)
PS. Dawno nie było tu
ślubnych tematów… I niestety muszę przyznać zupełnie szczerze, że co raz mniej
mnie do nich ciągnie. Wyczekuje z wielką ekscytacją ślubu mojej przyjaciółki w
maju, razem z nią przeżywam przygotowania, zaczynam myśleć nad wieczorem
panieńskim itd. (Wpisy Karoliny są tutaj publikowane dwunastego dnia każdego
miesiąca). W sierpniu czeka Nas jeszcze, równie wyczekiwany, ślub Kuby siostry.
No, ale to tyle… Kręcą mnie śluby bliskich mi osób, ale już niekoniecznie te
wszystkie pozostałe. I nie wiem co teraz z tym zrobić. Bardzo chcę nadal pisać
i nawet przez myśl mi nie przeszło porzucenie bloga. Jednak jego nazwa,
jednoznacznie wskazuje, o czym tu powinno być. Zaczęłam się zastanawiać nad założeniem
zupełnie nowego, pod innym adresem, ale trochę mi żal. Jest Was tu już trochę,
jest też ponad pół roku wpisów (dla mnie osobiście bardzo ważnych, parę
ulubionych). Zmienić nazwy fanpage na facebooku, też tak łatwo się niestety nie
da. Poza tym wiele z Was trafiło tu na pewno, właśnie przez tematykę ślubną. No
nic! Będę jeszcze myśleć, co z tym wszystkim zrobić. A póki co to muszę
najpierw, przede wszystkim, ogarnąć własne życie. ;) Życzcie mi powodzenia!
Do usłyszenia w przyszłym
tygodniu :)