Już w środę zaczynam swój przedślubny
urlop, rano lecę na paznokcie i zawożę balony do nadmuchania helem. Tak bardzo
nie chcę ubierać zimowej kurtki, że zarzucam tylko wiatrówkę i wychodzę. Marznę
i to okropnie, gdzieś po drodze łapie mnie deszcz, o słońcu możemy dziś
zapomnieć. I mimo, że od miesiąca do znudzenia powtarzam wszystkim, że teraz
jest tak zimno, ponieważ niebo na nasz dzień kumuluje najpiękniejszą pogodę, to
chyba zaczynam wątpić…
W czwartek (zaraz po budziku :)) budzą nas
promienie słońca i już wiem, że to będzie dobry dzień! Wstajemy, jemy ostatnie
narzeczeńskie śniadanie i ruszamy!
Pakujemy samochód po brzegi i wypożyczamy przyczepkę. Ładujemy napoje,
alkohol, krążymy między mieszkaniem, moim rodzinnym domem i domem Szymona,
odbieramy chruściki i ciasteczka od naszych Mam. Szymon ciągle podjada, więc
dostaje ode mnie kuksańca, a już za moment jedziemy przystrajać salę. Wieszamy
lampiony, słoiczki do kwiatów, zostawiamy winietki, podziękowania dla gości i
wymieniamy się ostatnimi spostrzeżeniami z managerką sali.
W pewnym momencie zdejmuję kurtkę i
myślę, że mój kochany dziadziuś tam na górze zaczyna działać. ;) I znów zaczynam wierzyć, że szykuje dla
mnie o wiele więcej. Zbliża się godzina
18, wracamy do naszego gniazdka i mimo sprzeciwów narzeczonego "wyrzucam" go do
mamy. ;)
Nadchodzi wieczór, wieczór pachnący
czekoladą. Wyciągam z szaf miski, rondelki, robię cebulę na głowie i przebieram
się w wygodny dres. Mikser bezlitośnie
próbuje zagłuszyć piosenkę „już mi niosą suknie z welonem”, jednak nie udaje mu
się to, więc z uśmiecham podśpiewuję i kręcę dalej. Dzwoni domofon. W końcu
Dagmara! Już nie mogłam się doczekać, tak się cieszę, że spędzimy ten wieczór
razem. Wiem, że się denerwuje, mam nawet podejrzenia, że bardzie ode mnie
:P Wchodzi z mężem, który niesie jej
rzeczy i który skrycie czeka aż ciasteczka brownie wyjdą z piekarnika. ;)
Zostajemy same, chociaż to ja dyryguję całą domową cukiernią, to Daga bardzo pomaga. Kręci kuleczki rafaello,
jednym okiem ogląda "Kuchenne rewolucje”, drugim obserwuje mnie z delikatnym
niedowierzaniem, ja właśnie wkładam muffinki do piekarnika. Śmiejemy się, pieczemy, komentujemy,
rozmawiamy przez telefon z naszymi mamami, a czas leci jak szalony! Nawet nie
wiem kiedy zrobiła się 23.00! Przyspieszamy. Kończymy robić ferrero rocher,
obtaczamy kulki w czekoladzie i orzeszkach. Cholera jeszcze krem na muffinki!
Zaczynam zastanawiać się czy jest sens go dzisiaj robić, głośno myślę a Dagmara
sprowadza mnie na ziemię i już za chwilę sama kończy z mikserem w dłoniach. ;)
Kładziemy się do łóżka i tak jakby
wszystko na mnie spływa, serce zaczyna bić mocniej, czuję zmęczenie, a jednak
nie mogę zasnąć. Kręcę się dobre pół godziny i w końcu odpływam, nie śpię zbyt
spokojnie budzę się o 4 by sprawdzić czy aby na pewno nie zaspałam i już przed
7 wyskakuję z łóżka prosto pod prysznic. Robię kawę, śniadanie – mamy dobry
czas myślę więc jeszcze zdążymy zjeść spokojnie. Nie czuję głodu, ale jem –
wiem, że później może nie być na to czasu.
Pierwsza pojawia się Kasia, szukamy
wygodnego miejsca do pracy, ja siadam na krześle, a Kasia bierze sprawy w swoje
ręce. Dokładnie wie co robi, Kasia jest urocza – taka zakręcona wariatka, wprowadza do naszego poranka dużo radości. :) Po godzinie
wchodzi Olcia z walizką – co najmniej tak dużą, jak na tygodniowe wakacje! Tuż za nią Agata... I w tym momencie pierwszy
raz widzę swój ślubny bukiet, wianek… jestem zachwycona! Nie mogę wyjść z
podziwu. Ściskamy się jeszcze i Agata
leci dalej – dekorować kościół, salę. Olcia najpierw maluje moją mamę, która
właśnie przyszła, a ja ciągle w rękach Kasi, która już za chwile kończy moją
fryzurę, wpinając w nią wianek. Zero stresu, dużo śmiechu wszystkie moje dziewczyny
są cudowne. <3 Mamcia wygląda ślicznie, teraz moja kolej. Patrzę na siebie w
lustrze i jestem przeszczęśliwa, właśnie tego chciałam myślę.
Ostatni raz rzucam okiem na mieszkanie, aby upewnić się, czy wszystko wzięłam, w ostatniej chwili łapię perfumy i lecę do
auta. Mama i Daga czekają już na dole, mamy problem z zapakowaniem się do
samochodu i ostatecznie dziewczyny kończą z muffinkami na kolanach. Ja na
szczęście ręce mam wolne - w końcu
prowadzę :P Po drodze odstawiamy mamę, która chce jeszcze przystroić dom
rodzinny, zahaczamy o mamy koleżankę, która specjalnie na nasz dzień upiekła
przepyszne babeczki i samochodem wypełnionym po brzegi słodkościami jedziemy szykować
słodki stół.
Po
pięciu minutach jesteśmy już na sali, uśmiech nie schodzi mi z twarzy!
Zachwycam się każdym szczegółem, kwiatami, słoiczkami, pięknym słońcem… Chyba
zapomniałam Wam powiedzieć, że pogoda jest dziś bajeczna <3 Układam ciasteczka, babeczki, poprawiam
kuleczki po Dagmarze i zastanawiam się czy zaraz się nie wścieknie, ale było
trochę niesymetrycznie. ;) Kątem oka dostrzegam, że nie
reaguje więc lecę dalej, biorę się za makaroniki. Układam w piramidkę ,
kolorami, na leżąco, mieszam kolory i ciągle nie wiem! W końcu świadkowa lituje się i mówi mi w
jakiej konfiguracji wyglądają najlepiej i nawet nie wie jakie to dla mnie ważne! Inaczej pewnie
stałabym tam do dziś… ;)
Robię zdjęcia, myślę, że muszę pokazać
mamie jak to wszystko pięknie wygląda! I co z tego, że za kilka godzin sama
zobaczy, Dagmara coś tam żartuje, że przecież będzie fotograf i NA PEWNO
wszystko uwieczni, śmiejemy się do siebie w geście zrozumienia i pstrykam
dalej, kończymy obowiązkowo wspólnym selfie. Ciężko mi się zebrać z tej sali…
dobrze, że jest tak blisko bo już za moment pijemy kawę na tarasie rodziców.
Czas się ubrać! Z założeniem sukienki
idzie mi dość gładko, początkowo to Daga zapina całą gromadę guziczków na moich
plecach śmiejąc się, że ciekawe jak Szymon sobie z tym poradzi :P Za chwilę jednak zmienia ją mama, bo tak bardzo
trzęsą jej się ręce.
Rzut okiem na mamę, ostatnie poprawki i
dzwonek do drzwi – przyjechał Kuba (fotografJ) Zaczynam już
wyczekiwać i trochę się niecierpliwię. Dla zabicia czasu chodzimy po ogrodzie,
Kuba pstryka kilka fotek z rodzicami, ze świadkową, wybieramy dobre miejsce na
pierwsze spotkanie z przyszłym mężem. Najpierw przyjeżdżają przyjaciele,
rodzeństwo… nie mogę się nadziwić jak wszyscy pięknie wyglądają!
Łyk wody, ostatnie selfie w moim pokoju i
już za moment z dołu dobiega mnie wołanie Dagi "przyjechał Szymon!" To właśnie Ona zadbała o to aby nie widział
mnie wcześniej i to właśnie dzięki niej nasz first look wypalił. :) Chociaż nie było
okna w moim domu przez, które nie zaglądałoby jakieś twarze.. (wcale Was nie
było widać kochani :D) było wspaniale! :)
Dłoń w dłoń, ramię przy ramieniu, szybki
cmok i od razu lepiej. :) Czas zaczął pędzić… Jesteśmy już
po Błogosławieństwie zamykamy dom i biegniemy do auta, bo nie wiadomo kiedy
zrobiła się za kwadrans czwarta. Razem, tylko we dwoje zamykamy się w małym
fiacie i mkniemy do kościoła.
Do ołtarza idziemy razem, uśmiech nie
schodzi nam z twarzy, a droga mija w mgnieniu oka. Zerkam na gości w
ławkach tak w nas wpatrzonych i chyba zaczyna do mnie dochodzić… Dzień, który
jeszcze niedawno był tak odległy właśnie nastał. <3
Trwa Ceremonia. Wsłuchani w księdza, w
geście zrozumienia co jakiś czas ściskamy sobie dłonie. Słyszymy znów o maju
dla wielu cały czas niezrozumiałym okresie do zaślubin, gdzieś w myślach
przewracam oczami i nie mogę się nie uśmiechać, bo wiem, że nie ma dla nasz
lepszego miesiąca, dnia i godziny. Za moment stoimy już przy ołtarzu i bez
chwili zwątpienia przysięgamy sobie to wszystko czego jesteśmy tak pewni od
lat.