czwartek, 21 lipca 2016

Małe, wielkie święto - osiem lat razem



Dziś będzie zupełnie nieślubnie. 21 lipca to od paru lat nasze małe, wielkie święto. To właśnie tego dnia osiem lat temu rozpoczęliśmy naszą historię. I dziś z tej okazji będzie trochę o związkach, o relacjach, ale przede wszystkim o nas, bo przecież każda historia jest inna i totalnie wyjątkowa.

Jak to się zaczęło? Lipiec 2008r. i szkolna wycieczka do Grecji. Jechały dwa albo trzy autokary więc cała masa ludzi. Pierwszy raz zobaczyliśmy się na promie i jak się później okazało, obydwoje wpadliśmy sobie w tym samym momencie w oko. Wiecie, taka filmowa miłość od pierwszego wejrzenia. ;) (Mimo, że chodziliśmy do jednej szkoły, wcześniej się w ogóle nie znaliśmy.) Wystarczyło kilka dni, a już byliśmy oficjalnie parą. No, ale tak… Lato, słońce, wakacyjny wyjazd, sami rówieśnicy wokół, naście lat – naprawdę nietrudno się zakochać. Ale gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że ten o to facet zostanie moim mężem, to chyba bym się roześmiała. ;) Po prostu nie myśli się w takich kategoriach mając szesnaście lat.

I mnie samą chyba nigdy nie przestanie zadziwiać to, że nam się udało. Że jesteśmy wciąż tą samą zakochaną w sobie parą nastolatków. Że te wakacje osiem lat temu były nam chyba w gwiazdach zapisane. 

Dla nas osiem lat to kawał czasu, 1/3 mojego życia. Ale doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że to tak naprawdę dopiero początek naszej życiowej drogi. I jesteśmy bardzo, bardzo ciekawi co nam przyniosą kolejne wspólne lata.

Przez ten czas, oczywiście, bywało różnie. Bo to nie jest tak, że w życiu jest tylko dobrze. Może jeżeli się przejrzy tablicę na facebooku to można odnieść takie wrażenie, ale przecież w sieci wszyscy mamy idealne życie. Za nami niejedna wspólnie pokonana przeszkoda, niejeden gorszy dzień czy nawet miesiąc. Zdarzają się kłótnie, zdarzają nieporozumienia, zdarzają bardzo złe momenty. Ale jestem z nas niesamowicie dumna, że potrafimy przez to wszystko zawsze przejść. Silniejsi i bogatsi o kolejne doświadczenia. Trzeba wielkiej miłości, cierpliwości i zrozumienia dla drugiego człowieka by czasem w tym wszystkim się nie pogubić i nie poddać. 

Recepta na udany związek? Chyba nie ma jednej uniwersalnej. Wydaję mi się, że każda para sama tworzy własną. Bo gdy się spojrzy z boku, to naprawdę nie ma dwóch takich samych relacji. Ludzie są tak bardzo różni i dobierają się na bardzo różnych zasadach.

Myślę jednak, że kluczem do sukcesu jest to by się zwyczajnie lubić. By poza miłością, była między nami też przyjaźń. I żeby nasz partner był jednocześnie naszym najlepszym przyjacielem. Takim do którego pierwszego zadzwonimy z każdą nowiną. 

Życie to nie komedia romantyczna i więcej w nim codzienności i rutyny niżeli romantycznych pocałunków w deszczu. Czym dla mnie jest miłość? Wspólnymi kolacjami, zjadanymi siedząc pod kocem i oglądając ulubiony serial. Wspólnym myciem zębów i wywieszaniem prania. Spacerami za rękę. Tymi krótkimi smsami. „Kocham Cię” zostawionym na lodówce. Śpiewaniem w samochodzie i w domu. Wspólnym gotowaniem i robieniem zakupów. Zabieraniem w nocy kołdry. Spojrzeniami i gestami. Pewnością. Przytuleniem. Przedrzeźnianiem się i niezgadzaniem się ze sobą. Odmiennym zdaniem. Troską. Wspólnymi wspomnieniami, planami na przyszłość i marzeniami. Tymi chwilami i momentami, które zostają w głowie na zawsze. I nawet kłótniami, bo trzeba kogoś darzyć wielkim uczuciem by w ogóle chcieć się z nim kłócić. Miłość to on czekający w drzwiach, gdy wieczorem wracasz z pracy.

Na kolejne lata życzę nam, jak najwięcej tego co już mamy. Życzę też nam spełnienia marzeń, zarówno tych wspólnych, jak i indywidualnych. By nie zawsze było prosto, bo byłoby nudno. ;) By było dobrze - tak zwyczajnie i codziennie. 

„Spotykamy kogoś na swej drodze, zupełnie przypadkowo, jak przechodnia w parku lub na ulicy, przeważnie darujemy mu tylko spojrzenie, ale nieraz całe życie. Nie wiem, dlaczego tak jest, kto i dlaczego przecina nasze drogi? I dlaczego nagle dwie drogi stają się jedną. Jak to się dzieje, że dwoje dotychczas zupełnie obcych sobie ludzi chcę iść nią razem. Twój ojciec uważał, że to miłość i że nie istnieją przypadkowe spojrzenia.” [J.L.Wiśniewski]

Od tych ośmiu lat, staramy się sobie przy różnych okazjach dawać kartki z życzeniami. Oto nasza kolekcja. :) 
Wiecie, jak fajnie dziś przeczytać (na kartce danej  z okazji kilku miesięcy razem ;)), że "...może nie będziemy ze sobą do końca życia, ale wiem, że chciałbym mieć żonę dokładnie taką, jak Ty".


poniedziałek, 18 lipca 2016

[Męskim Okiem] O zaręczynach słów kilka



Pisaliśmy już sporo o samym ślubie, weselu i przygotowaniach, ale nie doszłoby do nich, gdyby nie jedno – zaręczyny. Oczywiście jest sporo par, które decydują się na ślub bez typowych zaręczyn z różnych powodów. U nas na szczęście potoczyło się to „tradycyjnie”.

Trudno jednak stwierdzić, czym „tradycyjne” zaręczyny są. Dla jednych będzie to romantyczna kolacja, dla drugich egzotyczna wycieczka, czy lot balonem, a jeszcze inni postawią na przyjęcie z rodzicami  lub też całą rodziną. Jedno jest pewne – każde zaręczyny są wyjątkowe. I mimo inspiracji tysiącami innych tego typu wydarzeń, nie ma dwóch identycznych. Chwili nie da się powtórzyć, choćbyśmy tego bardzo chcieli. 

Zapomniałem wspomnieć o tym, kto komu się oświadcza. I może tu słowo „tradycyjnie” można trochę jaśniej zrozumieć. W większości przypadków, jak również naszym, oświadcza się mężczyzna. Jednak w dzisiejszych czasach także kobiety przejmują tę rolę. Sam pewnie nie wiedziałbym jak się zachować, gdyby to żona poprosiła mnie o rękę (czy o co tam się prosi facetów), ale na pewno nie krytykuję takich rozwiązań. W końcu najważniejszy jest efekt :)

Pierwszym krokiem w organizacji tego dnia jest znalezienie wybranki (wybranka) serca :) Ja moją znalazłem już dość wcześnie bo chwilę po moich 18-stych urodzinach. Byłem wtedy przed trzecią, a ona przed drugą klasą liceum. Okoliczności naszego poznania były dość szczególne. Stało się to na wycieczce do Grecji. Pierwszy raz zobaczyłem ją na promie na środku morza, pomiędzy Włochami a Grecją. Minęliśmy się na jednym z pokładów i jak tylko ją dostrzegłem, od razu wpadła mi w oko. Scena jak z filmu, ona idzie z jednej strony, on z drugiej, mijają się, on się odwraca i od razu wie, że to ta jedyna. Dziwne tylko, że nie było wtedy żywej duszy dookoła (albo byłem tak zauroczony, że nikogo nie dostrzegłem ;p). Chwilę później spotkałem ją znowu przy grupce moich znajomych i jak się później okazało, chodziliśmy do tej samej szkoły. Nie wiem, jakim cudem nie widziałem jej wcześniej na korytarzach. Mimo usilnych starań kolegi, któremu Dagmara się również spodobała, po trzech dniach byliśmy już razem. I tak właśnie za kilka dni minie nam osiem lat :) Miłość od pierwszego wejrzenia chyba jednak istnieje.

Wracając do zaręczyn, punkt pierwszy już macie załatwiony, znaleźliście odpowiednią osobę. I co dalej? U nas od momentu poznania do zaręczyn minęło 5 lat. Sporo czasu. Uważam jednak, że ten czas był potrzebny żeby dobrze się poznać z każdej strony. Są również przypadki, że ludzie zaręczają się nawet po kilku dniach. Szanuję to, w końcu każdy ma swoje tempo :) Wydaje mi się jednak, że warto poświęcić trochę więcej chwil, żeby upewnić się w swoich uczuciach.

W tamtym momencie jeszcze studiowałem, nie miałem stałej pracy, a co za tym idzie, pojawiło się kolejne pytanie. Skąd wziąć pieniądze na pierścionek. Jedynym wyjściem w tamtym czasie była praca wakacyjna. Zatrudniłem się na magazynie i pracowałem nawet po 10-12 godzin dziennie, żeby jakoś uzbierać fundusze. Na początku września miałem już tyle ile było mi trzeba, a nawet starczyło jeszcze na wakacje. Na moje szczęście żona nie lubi dużej, rzucającej się w oczy biżuterii, więc nie musiałem odkładać latami na wart pięćdziesiąt tysięcy diament, nie zmienia to jednak faktu, iż pierścionki niestety są drogie. Oczywiście każda kobieta lubi co innego, jedna zadowoli się srebrnym krążkiem, druga bez półtonowego brylantu nie wpuści do domu ;p Ja zdecydowałem się na białe złoto z małym diamentem (lub też brylantem, nadal nie rozróżniam który to który ;p).

Mamy już osobę i pierścionek. Następny punkt to data i miejsce. Co do pierwszego to pomysł miałem od razu. Jesteśmy ze sobą od 21 lipca, więc stwierdziłem, że fajnie będzie się oświadczyć również 21. Padło na wrzesień. Tak na marginesie, ślub także wzięliśmy 21, z tym że maja. Sporo to ułatwia w późniejszym życiu ;p Jeżeli świętujecie swoje rocznice to warto znać ich datę. Ja mam z tym problem, więc teraz jak zbliża się 21 to wiem, że jest duże prawdopodobieństwo, że coś się święci ;p Z miejscem długo się nie zastanawiałem. Akurat mieliśmy zaplanowane wakacje w Tunezji.
Wiem, większość powie: nuda, zaręczyny na wakacjach. Zgadzam się. Zawsze chciałem być w tym najoryginalniejszy na świecie i zrobić coś takiego „wow”, żeby Daga pamiętała o tym do końca życia (pewnie i tak będzie pamiętała:)) i żeby ludzie słysząc o tym wybałuszali oczy ze zdziwienia i zachwytu, ale rzeczywistość jest trochę bardziej szara niż mi się wydawało. Myślałem, naprawdę długo się zastanawiałem jak to zrobić, ale większość pomysłów okazywała się nierealna, choćby ze względu na finanse. 

Mamy więc banał, wakacje. W głowach już pewnie macie kolejną scenę: zachód słońca, plaża, morze... No i macie rację. Postarałem się jednak, żeby coś w tej historii było inne. Jeszcze w domu przygotowałem 5-10 listów, nie pamiętam już dokładnie (pewnie żona wie lepiej ;p). Większość z nich to były instrukcje. Od momentu wręczenia pierwszej koperty nie odzywałem się ani słowem, taki był plan. Bez tego na pewno powiedziałbym w międzyczasie coś głupiego, co zepsułoby nastrój ;p W listach kazałem się jej ładnie ubrać, umalować, uczesać itd. Potem napisałem, żeby poszła ze mną i zabrałem ją na plażę. Tak, miał być zachód słońca, ale kto by pamiętał, że w Tunezji o 18 jest już ciemno :) Mieliśmy więc księżyc i gwiazdy – w sumie też dobrze ;p W ostatnim liście napisałem jak bardzo ją kocham, jak skończyła czytać, uklęknąłem przed nią i pierwszy raz się odezwałem, oczywiście pytając czy wyjdzie za mnie. Na moje szczęście się zgodziła, założyłem jej pierścionek, którego jak się okazało nawet nie widziała, bo było zbyt ciemno, ale chyba nie to było w tamtej chwili najważniejsze. Jeżeli dobrze pamiętam to się wtedy popłakała (ze szczęścia rzecz jasna), a jeśli tak nie było to pewnie po prostu tak to sobie wyobrażałem :) Resztę wieczoru spędziliśmy w miłej atmosferze, jak to na wakacjach.

I tak oto wyglądała ta chwila w naszym wykonaniu. Na pewno mogło być gorzej, na pewno mogło być lepiej, ale i tak nic z tego bym nie zmienił, to było i będzie po prostu nasze. Film na tej podstawie pewnie nie powstanie, ale za to będzie zawsze uśmiech na myśl o tamtym wieczorze.

A u Was jak to wyglądało? Chętnie przeczytamy inne historie, a kto wie, może zainspirujecie kolejnych potencjalnych narzeczonych :P

Dagmara: Kartek było osiem. Pamiętam doskonale i wszystkie trzymam na pamiątkę. Poniżej zdjęcie ostatniej z nich. :) 





piątek, 15 lipca 2016

Dziś porozmawiamy o pieniądzach



Chyba nikomu nie trzeba mówić o tym, że ślub oraz wesele (przede wszystkim wesele) to ogromny wydatek. Koszty zaczynają się od kilkunastu tysięcy, a kończą na kilkudziesięciu. I gdyby spojrzeć na to tak całkiem trzeźwo, to trzeba nieźle zwariować, by takie pieniądze wydać na zorganizowanie jednego dnia. ;) Ale nie o to mi w tym wpisie chodzi. Nie będę was przekonywać by rezygnować z wesela, by nie wydawać tych pieniędzy. Myślę, że są w naszym życiu takie dni i takie momenty, które są warte dużo więcej niż to ile na nie wydamy. I dzień ślubu jest właśnie jednym z nich. Wspomnienia są warte tysiąckroć więcej. Inna sprawa, jeżeli ktoś nie marzy o weselu. Zorganizowanie przyjęcia dla najbliższych to dużo mniejsze koszty, ale nadal znaczne (więc i tak zachęcam do przeczytania wpisu ;)). 

Niestety jednak aspektu finansowego nie da się pominąć i to finanse są tym, co najczęściej nas ogranicza. 


Na samym początku przygotowań warto ustalić budżet jakim będziemy dysponować oraz to, czy finansujemy ten dzień sami, czy możemy liczyć na pomoc rodziców. Każde rozwiązanie ma swoje plusy i minusy. Pomoc finansowa jest wielkim ułatwieniem. Często jednak łączy się też z chęcią współdecydowania przez rodziców o naszym dniu. A wizja nasza i ich często się niestety różni – o czym już pisałam. ;) Absolutnie, nie musi jednak tak być zawsze i rodzice mogą być niesamowitym wsparciem!

Co jednak gdy nie dysponujemy takimi pieniędzmi? Często od zaręczyn do ślubu upływa bardzo dużo czasu – u nas było to aż dwa lata i osiem miesięcy. Czas ten pozwala na odłożenie znacznej kwoty i był to jeden z powodów, dla których tyle czekaliśmy ze ślubem(ale nie jedyny). Ułatwieniem jest też to, że wiele ślubnych wydatków rozkłada się w czasie. Nie musimy więc jednorazowo dysponować sumą kilkunastu tysięcy. Przy organizacji tego dnia z dużym wyprzedzeniem czasowym, zaliczki płacimy nawet dwa lata przed ślubem. Zakup różnych rzeczy materialnych też możemy rozłożyć w czasie. Natomiast niektóre koszty ponoszone są dopiero w dniu wesela czy nawet po nim. Wszystko to powoduje, że wydatki stają się bardziej znośne.;)

Gdy już ustalimy budżet jaki chcemy przeznaczyć, warto stworzyć też wstępny kosztorys. Świetnie sprawdza się przy tym zwykła tabelka w Excelu. Ja taką utworzyłam już na samym początku organizacji. Wypisałam w niej poszczególne elementy oraz przewidywane na ten cel wydatki. Oczywiście, tabelka ta z czasem ulegała zmianie, bo na początku nawet się dobrze nie orientowaliśmy w możliwych kosztach. Niestety, musimy przygotować się na to, że ostateczny koszt może przekroczyć początkowo zakładany przez nas budżet. Dzieje się tak dlatego, że o niektórych punktach zapominamy a inne za nic nie chcą się zmieścić w tych ramach, które zakładaliśmy. Mimo wszystko, nie wyobrażam sobie planowania wesela bez takiej szczegółowej analizy wydatków. Jestem przekonana, że kosztowałoby nas to wtedy dużo, dużo więcej. Dobrym rozwiązaniem jest też, w momencie gdy któryś koszt nam wzrośnie, spróbować zmniejszyć inny – by ostateczny wynik wyszedł podobny.

Na czym warto, a na czym nie warto oszczędzać?
Duże znaczenie ma tu kwestia waszych priorytetów. Dla niektórych najważniejszą pamiątką będzie film, a dla innych najważniejsza będzie wymarzona, droga suknia. Dlatego na początku powinniśmy porozmawiać ze sobą i zastanowić się co dla nas będzie priorytetem. Dla mnie taką rzeczą numer jeden były piękne zdjęcia z tego dnia. Natomiast nigdy nie byłam fanką ślubnych filmów. Mieliśmy więc do wyboru: zdecydować się na przeciętne zdjęcia i przeciętny film lub cały nasz budżet na ten cel, przeznaczyć na świetnych fotografów. Kolejną kwestią była muzyka. Początkowo byliśmy nastawieni na zespół (choć bardziej to narzeczony był nastawiony ;)), ale szybko zdaliśmy sobie sprawę, że te naprawdę dobre zespoły są poza naszym zasięgiem. I znów trzeba było podjąć decyzję: słaby zespół czy bardzo dobry DJ? Tak samo sprawa wygląda, ze wszystkimi innymi ślubnymi elementami. Wszystko jest kwestią wyborów i kompromisów. Czasem trzeba zrezygnować z jednego, by móc sobie pozwolić na coś innego.

Warto też nie podejmować decyzji zbyt szybko. Nie wybierać pierwszej firmy do której napisaliśmy, tylko zapoznać się z ofertami innych. Pozwoli nam to na zorientowanie się w panujących na danym rynku cenach i tym co dany usługodawca oferuje. Pamiętajmy też, że cena nie zawsze idzie w parze z jakością i czasem wybranie tańszej opcji jest jednocześnie wybraniem lepszej. Dobrze jest też z potencjalnymi usługodawcami zwyczajnie rozmawiać, bo oni też są ludźmi.;) Ja mówiłam zawsze bardzo wprost o tym ile możemy wydać i z czego jesteśmy, w takim razie, w stanie zrezygnować. Mojemu mężowi np. marzył się słodki stół, ale nie mieliśmy już wolnej kwoty na ten cel. Po rozmowach z kobietą, która robiła nam wszystkie słodkości zdecydowaliśmy się, że zorganizujemy słodki stół, kosztem wzięcia mniejszej ilości ciast tradycyjnych. Tym sposobem ogólna kwota, która miała być przeznaczona na słodycze, nie uległa wielkiej zmianie. Podobnie sprawa wyglądała z dekoracjami. Po to by móc sobie pozwolić na wymarzone dekoracje na sali, zmniejszyliśmy ich liczbę w kościele. Z większością ludzi naprawdę idzie się dogadać i oni nie raz sami proponują rozwiązania, na które wy może byście nie wpadli. :) 

Można oszczędzić na sukni, kupując używaną. Ja tego nie zrobiłam, ale po czasie myślę, że jest to super rozwiązanie – to przecież kreacja tylko na jeden dzień. Można też oszczędzić na różnych weselnych atrakcjach, upominkach dla gości, dekoracjach czy braku poprawin (my zorganizowaliśmy kameralne w ogrodzie u teściów). Tylko znów pozostaje pytanie, co dla nas jest ważne. ;) Nie jestem dobrą osobą do pisania o oszczędnościach, bo nasze wesele do najtańszych nie należało. Ostatecznie jednak przekroczyliśmy wstępnie planowany budżet o bardzo niewielką kwotę. A po weselu mam takie wspaniałe poczucie, że nie żałuje żadnej wydanej przez nas złotówki. Dokonaliśmy najlepszych wyborów. :) 

A jak to wyglądało/będzie wyglądać u was? Gdzie szukacie oszczędności, a na co jesteście w stanie przeznaczyć dużo?

Poniżej zamieszczam naszą excelową tabelkę, jednak bez poszczególnych kosztów-nie chcę aż takich szczegółów umieszczać na blogu.







poniedziałek, 4 lipca 2016

Ślub i wesele jak z bajki - tylko czyjej?




Zaręczyliście się, planujecie ślub, tworzycie waszą jego wizję, a może już nawet od dawna macie ją w głowach. Doskonale wiecie, jak chcecie by wyglądał ten dzień. Czujecie co jest bliskie waszym sercom, co wam się marzy i oczami wyobraźni już to wszystko wyraźnie widzicie. I wtedy się pojawiają – głosy. Głosy rodziców, głosy cioć, przyjaciół, znajomych lub czasem nawet zupełnie obcych ludzi napotkanych gdzieś w Internecie. Oni też mają swoją receptę na wasz ślub. Wiedzą jak powinniście wyglądać, gdzie to przyjęcie powinno się odbyć, wiedzą nawet kogo na nie zaprosić i na co absolutnie nie wydawać pieniędzy. I się zaczyna… My jedno, ludzie drugie. Kłótnie, płacze, dylematy. A po co? Dlaczego?

Większość z tych ludzi, doradza z miłości i troski. Są to ludzie wam bliscy, którzy chcą dla was jak najlepiej. Tylko to ich „najlepiej” może być po prostu zupełnie różne niż wasze. I w tym wszystkim nie ma naprawdę niczego złego dopóki porady zostają poradami, a nie siłą narzucanym zdaniem. 

Bo przecież to miłe, gdy bliscy też się w wasz dzień angażują. Miłe gdy doradzają i służą własnymi pomysłami. Tylko w tym wszystkim chodzi o to, by ich pomysły nie stały się naszymi, jeżeli rzeczywiście tego nie chcemy.

Obserwuje wiele Panien Młodych, którym tak ciężko jest się przeciwstawić właśnie tym dobrym radom. Niejedna zrezygnuje z zaproszenia swoich przyjaciół, bo przecież trzeba w to miejsce zaprosić ciocię Krysię. Niejedna nie założy welonu, bo przecież skoro ma dziecko, to nie wypada. Zrezygnuje z sukni swoich marzeń, bo mama widzi ją w czym innym. Weźmie ślub kościelny tylko dlatego, że „co ludzie powiedzą”. A w ogóle to kto to widział wesele bez rosołu albo pójście do ślubu w trampkach? 

Ja zdaje sobie sprawę, że sytuacja na pewno wygląda trudniej, gdy to rodzice finansują nam wesele. Niestety argument, że skoro płacą to mają prawo mieć wpływ na wygląd uroczystości, jest często nie do pobicia. Ale i tu warto próbować i warto rozmawiać.

Ślub z założenia bierzemy tylko raz w życiu i wydaje mi się, że jest to wystarczający powód by zorganizować go od początku do końca, tak jak nam się marzy. Jestem daleka od głoszenia sloganów o „najpiękniejszym i najważniejszym dniu w życiu”, bo z całego serca wierzę, że tych najpiękniejszych będzie jeszcze cała masa. Ale ślub jest na pewno jednym z nich. Jest dniem, w którym świętujecie waszą miłość. Dniem, w którym bardzo chcecie, by towarzyszyli wam najbliżsi. Chcecie by razem z wami cieszyli się i radowali. Ale wcale nie musicie realizować ich własnych marzeń i wizji. I to nigdy nie będzie oznaczać, że nie liczycie się z ich zdaniem bądź nie darzycie ich uczuciem. To nie ma w ogóle nic wspólnego. Naprawdę warto poświęcić czas by naszym bliskim to wytłumaczyć, bo pisząc ten tekst, wcale nie chodzi mi o to byście teraz mówili innym, że macie ich zdanie w nosie. 

Ale naprawdę nie warto realizować cudzych wizji tylko dla własnego spokoju. Ten dzień się nie powtórzy i jest wart tego by był jak z bajki – waszej bajki. Jeżeli tylko marzy się wam, plenerowy ślub, w boho sukni i sandałach to nic nie stoi na przeszkodzie by to marzenie spełnić. Chcecie zorganizować skromne przyjęcie dla najbliższych zamiast hucznego wesela? Zróbcie to. Zróbcie wszystko co tylko przyjdzie wam do głowy (w granicach rozsądku ;)). I tak naprawdę jedyną osobą, z której zdaniem powinniście się liczyć na równi z własnym, jest wasz przyszły współmałżonek. To z nim warto dochodzić do kompromisu i jego wizji nie lekceważyć. Mężczyźni o dziwo też mają swój własny pomysł na ten dzień. ;) I w relacji między wami nigdy nie powinno się liczyć zdanie tylko jednej osoby. Ale dobrze, gdy na tych dwóch osobach projekt ślub się kończy. 

Ja cieszę się ogromnie, że moja mama nie poczuła się mniej szczęśliwa mimo, że nie założyłam białych butów, tak jakby chciała. W kościele nie zaśpiewał dla nas chór, a i tak była wzruszona. Na weselu grał dj choć wielu sugerowało zespół. Nie ubrałam żadnej typowo ślubnej biżuterii choć moja mama bardzo chciała mi ją kupić. Na obiad nie podaliśmy rosołu tylko dlatego, że sami z mężem go nie lubimy. I robiąc to wesele, tylko i wyłącznie po swojemu, wszyscy bawili się wyśmienicie, a my do dziś zbieramy komplementy na jego temat. A dla tych najbliższych, tego dnia, naprawdę nie ma znaczenia czy założyłaś te buty co chcieli. Oni przeżyją ten dzień i się nim zachwycą jakkolwiek by nie było. Nie warto na siłę się starać uszczęśliwić wszystkich wokół, bo to i tak nigdy się nie uda. Ale na pewno warto próbować uszczęśliwić siebie i tą najbliższą nam osobę. I zadbać o własne najpiękniejsze wspomnienia.

Bajkowe Śluby