Czy coś się zmienia po
ślubie? Niby nic, ale jednak trochę tak. Chyba bardziej w głowie, niżeli tak
naprawdę w rzeczywistości. Nabiera się jakiegoś innego przeświadczenia,
większej pewności, bezpieczeństwa i tego swoistego poczucia bycia rodziną. Ale
jednego ślub nie zmieni na pewno – nie poprawi waszych relacji, jeżeli już
przed nim, coś w nich nie gra. Ślub nie jest lekarstwem.
Zaręczyny, te przez wiele
z nas, wyczekane i wymarzone. Są nie tylko pełną romantyzmu chwilą, ale są też
odpowiedzią na jedno z ważniejszych w naszym życiu pytań. Odpowiedzią na
pytanie „Czy zostaniesz moją żoną?”. I czego, jak czego, ale tej odpowiedzi
trzeba być pewnym na milion procent. I wcale nie jest tak, że po zaręczynach
nie można już jej zmienić. Można! Według mnie, właśnie od tego jest ten cały
okres narzeczeństwa, od tego by jeszcze bardziej się upewnić, czy to na tej
relacji chcemy oprzeć swoje życie. Zaręczyny przecież mogą nas totalnie
zaskoczyć i „tak” może zostać powiedziane pod wpływem chwili. A potem może nam
być ciężko się z tego „tak” wyplątać. Ale pamiętajcie, że możecie. I że lepiej
wyplątać się z pochopnie powiedzianego „tak”, niżeli z nieudanego i
nieszczęśliwego małżeństwa.
Wykorzystajmy czas
narzeczeństwa, by jeszcze lepiej się poznać. By jak najwięcej się o sobie
dowiedzieć. Miłość, nawet ta największa, nie wystarczy jeżeli różnią was,
poglądy na ważne życiowe kwestie. Wcale nie jest łatwo znaleźć człowieka,
którego będziemy szalenie kochać, który będzie dla nas jednocześnie najlepszym
przyjacielem i jeszcze będziemy mieli wspólną wizję przyszłości. Jest całe
mnóstwo rzeczy, które muszą zagrać, byśmy mogli stworzyć udany związek.
Związek, który z definicji ma przetrwać całe życie. Trzeba bardzo solidnych
fundamentów, wspólnych chęci i ciągłej pracy, by zbudować coś naprawdę
trwałego.
Dlatego, jeżeli w waszym
związku coś nie gra i mimo starań, nie potraficie tego naprawić, to nie łudźcie
się, że po ślubie nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, będzie
lepiej. Nie będzie.
Jeżeli macie choć cień
wątpliwości, czy to z tym mężczyzną chcecie się zestarzeć, czy to jego widzicie
w przyszłości jako ojca swoich dzieci, czy to w nim jesteście na zabój
zakochane – dajcie sobie czas, nie bierzcie ślubu.
Jeżeli różnicie się w
naprawdę istotnych, życiowych kwestiach, wyznajecie inne wartości itd.
Zastanówcie się trzy razy, czy dacie radę stworzyć razem rodzinę.
Jeżeli masz jakiekolwiek
„ale”, nawet najmniejsze, nawet jeśli sama nie potrafisz jego jeszcze
zdefiniować. Daj sobie czas na decyzję.
Jeżeli masz podejrzenia,
co do jego wierności, uczciwości, jeżeli do końca nie ufasz. Nie wychodź za niego
za mąż.
Jeżeli jesteś z nim „od
zawsze” i nie potrafisz sobie wyobrazić, jak w ogóle mogłoby wyglądać życie bez
niego, mimo że już dawno uczucie między wami się wypaliło. Nie rób tego.
Uwierz, że świat bez niego też istnieje, a ślub z przyzwyczajenia może być
jednym z Twoich największych błędów.
Jeżeli wszyscy bliscy
Tobie ludzie, mówią Ci, że on Cię krzywdzi – wysłuchaj ich. Miłość czasem
zakłada nam klapki na oczy, a raczej mało prawdopodobne jest, żeby wszyscy
ludzie, którym na Tobie zależy się mylili.
W dniu ślubu czy to w
urzędzie, czy w kościele, czy na polanie – gdziekolwiek będziecie, musicie mieć
niezachwianą pewność składając sobie przysięgę. Życie wystawi was na próbę
jeszcze co najmniej sto razy, ale tego dnia musicie być pewni. Pewni tego człowieka,
którego poślubiacie. Pewni swoich uczuć wobec niego. Pewni tego, co was łączy
oraz tego, co was dzieli. Musicie wiedzieć, że zrobiliście wszystko, by do tego
ślubu się jak najlepiej przygotować. Że tworzycie naprawdę solidny związek. Że
znacie siebie, wasze poglądy na ważne tematy, wasze reakcje w różnych
sytuacjach, wasze słabości i mocne strony. Że kochacie się nad życie i choć
potraficie rzucać w siebie talerzami, to nigdy nie zapominacie o tym, kim dla
siebie jesteście. Że nie ma nikogo ważniejszego na całym tym świecie.
Bo nie chodzi o to, by
zawsze radośnie ćwierkać, jak ptaszki. Można się na siebie wkurzać, można się
kłócić, można się nie zgadzać. Ale jeżeli mamy te solidne, mocne fundamenty to
wszystko będzie dobrze. Natomiast jeśli ich brakuje, jeśli coś w tym naszym
związku, jest od początku nie tak, to przyjdzie w końcu taka burza, która go
zmiecie.
Nie ma recepty na udany
związek i nigdy (nawet będąc najbardziej pewnym na świecie) nie wiemy, czy ten
nasz, będzie takim „do grobowej deski”. Możemy tylko zadbać o to, by na
wejściu, by w dzień ślubu nie mieć żadnych wątpliwości. A potem całe życie,
wspólnie, każdego dnia robić wszystko, by czynić ten związek co raz lepszym. By
nie przestać się kochać, nie przestać o siebie zabiegać, nie przestać wspólnie
się śmiać. Ja sama nie wiem, jak będzie u nas za dwadzieścia lat. Ale wiem, że
oboje podjęliśmy w pełni świadomą decyzję i przyrzekliśmy sobie „dopóki śmierć
nas nie rozłączy” w pełni rozumiejąc te słowa. I absolutnie też nie chodzi mi o
to, by trwać w nieudanych małżeństwach, bo kiedyś się przysięgło. Nie i jeszcze
raz nie. Ale to już jest temat na osobny wpis.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz