wtorek, 28 marca 2017

Mamy milion powodów do radości

Zdrowie jest najważniejsze. Zawsze to mówiłam, zawsze to powtarzałam i zawsze byłam tego świadoma. Ale gdy przydarza się jakieś nieszczęście to jeszcze mocniej zdajemy sobie z tego sprawę.

W wielkim skrócie, bo nie chcę wdawać się w szczegóły. Mieszkamy w nowym domu, nie mamy jeszcze w żaden sposób zabezpieczonych schodów. W sobotę rano gwałtownie się obudziłam (a właściwie to chyba obudziły się tylko moje nogi) i pobiegłam na dół. Wyleciałam z tych schodów. Skończyłam na podłodze w kałuży krwi. Wystarczy szczegółów, to nie miejsce na to.

Ja sama zbyt wiele nie pamiętam i dobrze, bo nie pamiętam strachu na twarzy mojego Męża. Dziękuje tylko Bogu za to, że był przy mnie. I dziękuje jeszcze mocniej za to, że skończyło się to tylko szwami na brodzie, obtłuczeniami, siniakami, zadrapaniami, guzem na głowie, ukruszonymi zębami. To są pierdoły. Mogłam uderzyć głową w kant betonowego stopnia i już nie żyć. Zdaje sobie z tego dobitnie sprawę.

Nas wszystkich ogarnął wielki strach. Mnie chyba najmniejszy, bo nie byłam w pełni świadoma. Moi rodzice natychmiast byli w szpitalu. Czekając za wynikiem tomografu głowy nie wiedzieliśmy, czy czegoś tam nie znajdą. Nie znaleźli, ktoś nade mną czuwał.

I powtórzę po raz enty – Zdrowie jest najważniejsze. Nie ma cenniejszej rzeczy na tym świecie. Zdrowie i kochający ludzie dookoła, nic więcej się nie liczy. Cała reszta naprawdę nie ma znaczenia. Wiem, że brzmi to może trochę zbyt patetycznie, ale takie momenty coś naprawdę bardzo mocno uświadamiają.

Aktualnie dochodzę do siebie i odpoczywam w domu. Ale jest całkiem dobrze. Jestem tylko trochę obolała, zęby dokuczają przy jedzeniu, a rana na brodzie odrobine ciągnie. Za kilka dni ściągną mi szwy, siniaki i zadrapania się zagoją, a po wszystkim zostanie pewnie tylko blizna na brodzie. Wspomnienia też z czasem wyblakną, choć ja w ogóle niewiele pamiętam z tego zajścia. Jadąc do szpitala, nie potrafiłam Kubie odpowiedzieć, jaki mamy miesiąc, co ugotowaliśmy wczoraj na obiad, czy gdzie mieszkają nasi przyjaciele. On się wtedy naprawdę przestraszył. I przykro mi, że mu takie przeżycia zafundowałam.

Cieszcie się z tego co macie, doceniajcie że jesteście cali i zdrowi. Że może i pieniędzy trochę za mało, praca może nie taka, a marzenia uparcie nie chcą się spełnić, ale macie kogo co dzień chwycić za rękę. I macie dwie sprawne nogi, na których możecie zdobyć świat.

Właśnie zaczyna się przepiękna, długo wyczekiwana wiosna. Słońce jest na niebie coraz częściej i coraz dłużej, a nasz ogród, choć jeszcze wcale go nie przypomina, już daje całe mnóstwo radości.

W niedzielę usiadłam na krześle na tym naszym betonowym tarasie. Przykryłam się kocem, wystawiłam twarz do słońca, słuchałam muzyki i zerkałam na Kubę, który zamiatał nasz świeżo położony chodnik (koniec palet ustawionych w rzędzie do drzwi :D). I byłam najszczęśliwsza na świecie. Wciąż jestem, bo mam wszystko. Totalnie wszystko.

W poprzednim poście pisałam o tym, że to będzie piękna wiosna. I nadal z całego serca w to wierzę. Ona się tylko pechowo zaczęła. A może i też wcale nie. Bo przecież tak naprawdę to ja miałam cały ogrom szczęścia, że skończyło się to tylko tak. Jestem za to wdzięczna i szczęśliwa. Powoli wracają mi siły i z uśmiechem patrzę w przyszłość. Przed nami piękne dni, na pewno.

I to, że nie możemy sobie pozwolić na wszystko co byśmy chcieli, czy też to, że na spełnienie niektórych marzeń wciąż czekamy – to wszystko jest nic. Mamy siebie, mamy zdrowie, mamy kochających ludzi wokół. Przyjaciół, którzy w sobotę jeden za drugim dzwonili i pisali, czy którzy w niedzielę przyszli z czekoladkami. :) Mamy milion powodów do radości. A może i jeszcze więcej.



czwartek, 23 marca 2017

Suknie, których nie kupiłam

O mojej sukni ślubnej i procesie jej wyboru już Wam kiedyś pisałam, a jeżeli jeszcze nie czytaliście, to możecie zrobić to tutaj: Historia pewnej sukni.

Dziś natomiast będzie trochę o tych sukniach, których nie kupiłam, a które miałam okazję przymierzyć. Poszukiwania mojej wymarzonej (tylko czy ja kiedykolwiek marzyłam o sukni ślubnej?) sukni rozpoczęłam od salonu w Poznaniu, w którym dostępne były projekty Anny Kary. Jak już właśnie wspomninałam w tym wcześniejszym poście, przez długi czas byłam przekonana, że to właśnie, w którejś z jej sukni pójdę do ołtarza. A że tak się jednak nie stało to już pewnie wiecie. Problemy napotkałam już na samym początku. Do salonu udałam się wraz z moją przyjaciółką, uzbrojona w listę sukni, które podobały mi się najbardziej. Na miejscu okazało się, że większość z nich nie jest u nich dostępna do przymierzenia. Jeżeli dobrze pamiętam, to na miejscu była tylko jedna suknia z mojej listy. Nie chcąc zmarnować wizyty i wciąż licząc, że mimo wszystko znajdę tu moją suknię, przymierzyłam kilka innych dostępnych modeli. Zdjęcia poniżej. :)


Wciąż nie wierzę, że je tu zamieszczam! :P


Nr 1) Suknia zaproponowana mi przez "super sympatyczną" Panią z salonu. Podobno wyglądałam w niej nieziemsko, podobno idealnie. ;) Ja mimo wielkiej miłości do projektów Anny Kary, nie potrafiłam znaleźć w tej sukni czegoś, co spowodowałoby, żeby mi się chociaż trochę spodobała. Choć dziś patrząc na to zdjęcie dochodzę do wniosku, że z tyłu wygląda całkiem nieźle. Ale tylko z tyłu. Ale może na kimś innym okazała by się strzałem w dziesiątkę. :)


Nr 2) Znów suknia, która bardziej podoba mi się do tyłu, niżeli od przodu. (Ale to chyba u mnie norma, miałam identycznie, nawet z suknią ostatecznie przeze mnie wybraną :P) W każdym razie nad suknią z tego zdjęcia całkiem poważnie się zastanawiałam.


Nr 3) Mój najdłużej rozważany wybór z tego salonu. Suknia, która ze wszystkich tam przymierzonych spodobała mi się najbardziej. Suknia, którą może i bym kupiła, gdyby nie opinia kilku zaufanych osób, że bardziej przypomina koszulę nocną. :P Mnie osobiście coś bardzo do niej ciągnęło. Chyba poniekąd przez tę koronkę, mam słabość do koronek i to one mnie najbardziej ujmowały w różnych przymierzanych sukniach. Choć mój Kuba na pewno by skomentował, że to firana, a nie suknia. ;)



Nr 4) Jedno co wiedziałam od zawsze, na pewno: "Nie pójdę do ślubu w bezie, nie założę sukni pod którą będę gubić nogi, żadnych kół, żadnego miliona warstw, nie chcę być księżniczką!". Suknię te przymierzyłam tylko na głośne życzenie mojej przyjaciółki, ale obie robiłyśmy to dla śmiechu. ;) Jedno co muszę jednak przyznać trochę wbrew sobie, wyglądałam w niej chyba niestety całkiem nieźle. :P


Nr 5) Jedyna suknia z mojej listy. Znana przez wielu "Joy", możecie ją zobaczyć na zdjęciach z nie jednego ślubnego reportażu. Była w swoim czasie chyba bardzo popularna. Podobała mi się, ale nie czułam się komfortowo z długim rękawem.


Na tych pięciu sukniach skończyła się moja przygoda w tym salonie. Jeszcze chwilę o nich rozmyślałam i może gdyby obsługa tam była milsza, to mój wybór padłby na którąś z nich. Ale jakoś nie miałam już ochoty tam wracać, a marzenia o Karze odeszły gdzieś na dalszy plan.

Kolejny (i już ostatni) salon do którego trafiłam to AmyLove w Poznaniu. Poszłam tam jako osoba towarzysząca z moją przyjaciółką, która brała ślub kilka miesięcy po mnie. Nie byłam tego dnia sama umówiona na przymiarki, ale udało mi się i tak na koniec kilka sukien zmierzyć. I mimo, że wtedy nie zapałałam miłością do żadnej z nich, to cały pobyt tam upłynął nam tak przyjemnie, że miałam wielką ochotę tam wrócić. Po pojawieniu się nowej kolekcji udałyśmy się więc tam ponownie. I właśnie wtedy znalazłam swoją suknię. :)

Poniżej zdjęcia wszystkich sukni, które miałam okazję tam przymierzać. Tak naprawdę spodobała mi się tylko jedna suknia, ta na którą ostatecznie się zdecydowałam. Ale czas spędzony tam na poszczególnych wizytach (już też po zakupie) wspominam bardzo miło. Jeżeli zależy Wam nie tylko na pięknych sukniach, ale też na przesympatycznej obsłudze to bardzo Wam ten salon polecam. Dla mnie to, jak jesteśmy traktowani ma wielkie znaczenie, przy różnych wyborach i w różnych sytuacjach. Może też dlatego, że sama tak zostałam wychowana, żeby na starcie okazywać drugiemu człowiekowi szacunek i uprzejmość, bo nie mam żadnego powodu, by postępować inaczej.

Zdjęcia nie są najlepszej jakości ani z najlepszej perspektywy. Robione na szybko.  ;) Nie będę już się rozpisywać po kolei o każdej z nich, bo nie brałam żadnej z nich (poza ostatnią) pod uwagę. Suknie ślubne to jakoś w ogóle od początku nie była moja bajka i chciałam po prostu, jak najszybciej znaleźć taką, która mi się spodoba. Nie oczekiwałam łez wzruszenia na swój widok w niej, ani żadnej wielkiej miłości. Miała to być ładna suknia, a ja miałam w niej w miarę możliwości, korzystnie wyglądać. Tym sposobem po przymierzeniu tej z trzech ostatnich zdjęć, nie szukałam już dalej. Ujęła mnie w tej sukni koronka,  pięknie wycięte plecy oraz cały jej krój. To wystarczyło. :)






















środa, 22 marca 2017

To będzie piękna wiosna!

Ten wpis to swoistego rodzaju aktualizacja mojego postu sprzed miesiąca: Co u nas słychać. Czyli znów będzie o wszystkim i o niczym. :)

Powoli, jeszcze bardzo nieśmiało, zaczyna się wiosna, a ja chodzę na tramwaj z coraz większym uśmiechem. Tak bardzo brakowało tego słońca! I choć dookoła naszego domu można by z powodzeniem uprawiać kąpiele błotne, to już i tak wizualizuje sobie tę trawę, która kiedyś na pewno będzie tutaj rosnąć.

Dzisiaj dodatkowo Internet przypomniał mi o tym, że już w ten weekend zmiana czasu i że słońce w niedziele zajdzie dopiero o 19.00. :) Wiecie co? Ja się cieszę na tę wiosnę, jak dziecko na święta Bożego Narodzenia. Ale powiedzcie, że nie tylko ja tak mam. ;) Chyba wszyscy się za nią stęskniliśmy. Moment, gdy zaczyna robić się cieplej, gdy dni powoli stają się coraz dłuższe, gdy słońce coraz częściej gości na niebie – jest zdecydowanie moim ulubionym w roku. Najbardziej chyba lubię tę perspektywę, że do zimy taaaak daleko! :)

Jak nasze prace domowo-remontowe?

Powoli, ale sukcesywnie do przodu. :) Nasze (a raczej mojego Męża :P) ostatnie osiągnięcia to panele w garderobie, fugi na korytarzu i lampy w łazience. I każda z tych rzeczy tak wiele zmienia! Ja się już naprawdę zdążyłam przyzwyczaić do betonowej podłogi w garderobie, a tu nagle chodzę po panelach i jakoś mi dziwnie. :P Ten remont trzeba brać trochę z przymrużeniem oka, bo inaczej już dawno byśmy tu zwariowali. ;)

A dziś zaczęło nawet powstawać nasze ogrodzenie, więc nasz ogród już za chwilę stanie się rzeczywiście "nasz" i przestaną po nim biegać okoliczne psy. I jeszcze dokładniej będzie można sobie wizualizować tę trawę. A może nawet znikną drewniane palety, które od kilku miesięcy robią nam za chodnik i powoli już nie dają rady. ;) Kuba to już nawet ledwo się powstrzymuje przed kupieniem i zasadzeniem czereśni, ale jeszcze chwilę musimy z tym poczekać.

W marcu udało mi się też spełnić jedno malutkie marzenie. O drugim tatuażu. :) Znów mały i delikatny, ale też znów cieszy tak, jak ten pierwszy. I chyba jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa w tym temacie, ale o tym na razie cii…, bo mąż mi coś zaczyna kręcić nosem. :P 
W tym miesiącu było też dużo spotkań i dużo wspólnego śmiechu. A to cieszy niezmiennie zawsze. To właśnie dobrymi ludźmi i dobrymi wspólnymi chwilami chcemy wypełnić ten dom. Na pewno bardziej potrzebujemy ich niż choćby tych drzwi.

Stopniowo wdrażam się w nową pracę, choć wciąż czuje się nieco dziwnie rozmawiając z kimś przez telefon o króćcach przyłączeniowych. Ale przecież wszystkiego można się nauczyć. ;) A zmiana jest jak najbardziej na plus.

Już całkiem niedługo Wielkanoc, a zaraz potem majówka, na którą w tym roku wyjątkową się cieszę. Jedziemy do mojej siostry, a że nie widziałam się z moimi siostrzenicami od Bożego Narodzenia (Skype się nie liczy) to możecie się domyśleć, jak bardzo jestem stęskniona. A zaraz po majówce ślub roku! :D Na który ja, jako świadkowa wciąż nie mam się w co ubrać i chyba pora i tym tematem się powoli zainteresować.

Jakie plany na najbliższy czas? Chyba przede wszystkim złapać oddech, bo widzę po Kubie, że już trochę za dużo tego remontu i nerwów z nim związanych. Chciałoby się zrobić wszystko od razu, chciałoby się zrobić idealnie, a najlepiej żeby ktoś to zrobił za Nas. Ale nie zawsze tak się da. No i trudno, dla mnie to miejsce już i tak jest najlepszym na ziemi. I mojego poziomu szczęścia na pewno nie podniosłyby drzwi, czy też listwy przypodłogowe. A brak drzwi sprzyja bliskości. Bo nawet, gdy się bardzo pokłócimy, nie ma jak nimi trzasnąć i zamknąć się w drugim pokoju. :P

Ten rok to rok zmian i nowych doświadczeń. Taki przynajmniej był jego początek, a tego co przyniosą kolejne miesiące wypatrujemy z zaciekawieniem. Planów i marzeń mamy pod dostatkiem. Starczy nie tylko na 2017.



A jak się zaczęła Wasza wiosna? U nas dzisiaj było tak pięknie. Zdjęcia wykonane z naszego ogrodu, w takie dni jak dziś jest mi tu wyjątkowo dobrze. Spokojnie i szczęśliwie. Lubię ten nasz koniec świata.