wtorek, 31 stycznia 2017

Nie zawsze jest kolorowo



Nie zawsze jest dobrze i czasem nawet wrodzony optymizm nie starcza. Czasem się dowiadujesz, że po prawie trzech latach, Twoje miejsce pracy zostanie zwyczajnie zlikwidowane. I choć od dawna chciałaś ją rzucić, to jednak miało to wyglądać zupełnie inaczej. Uświadamiasz sobie wtedy, że nie zdążyliście jeszcze nawet zapłacić chociaż jednej raty kredytu. I że nie uciągnięcie na jednej pensji. A wiesz, że w tydzień raczej nie znajdziesz nic sensownego. I plujesz sobie w brodę, że może mogłaś szukać innej pracy już wcześniej. Ale wiesz sama, że przez długi czas byliście uwiązani formalnościami kredytowymi. I że chciałaś się za to zabrać już za chwilę, ale los Cię wyprzedził. 

Tak u Nas zaczął się ten rok. I choć może nie powinnam wylewać tu prywatnych żali, to jednak to zrobię. Ale tylko w tych kilku zdaniach pierwszego akapitu. Dalej mam nadzieję, że będzie bardziej optymistycznie. Mimo wszystko. ;)

Bo w takich momentach też zdajesz sobie sprawę, że ok, właśnie zostałaś bez pracy, ale i tak masz w życiu ogromne szczęście. Ty i Twoi bliscy jesteście zdrowi. I to już wystarczający powód do największej radości. Dodatkowo masz najlepszego na świecie Męża, (który dzwoni chwilę po wyjechaniu do pracy, tylko po to, by powiedzieć Ci, jaką ma fajną żonę ;)), cudowną rodzinę i wspaniałych przyjaciół. Masz ludzi, którzy nie pozwolą Ci zginąć. Miesiąc temu wprowadziliście się do swojego wymarzonego domu i może i jesteście uwiązani kredytem, ale i tak wasze marzenia się spełniają. A poza tym to już za moment przyjdzie wiosna, a praca przecież się znajdzie – w końcu po każdej burzy, wstaje słońce.

I kolejny raz przekonujesz się, że to ludzie są najważniejsi. Bo owszem, bez pieniędzy nie przeżyjecie, ale łatwiej o pozytywne myślenie, gdy w tych ważniejszych dziedzinach życia jest wszystko w najlepszym porządku. Spotka Was w życiu jeszcze niejedno nieszczęście (może dużo większe niż utrata pracy), ale wiesz, że póki jesteście razem to ze wszystkim sobie poradzicie. 

I być może już niedługo podziękujesz za to, co dziś wydaje Ci się końcem świata. Bo przecież on wcale się nie kończy.

A na koniec, czarny humor mojego Męża:
K: Teraz mnie przynajmniej do wojska nie wezmą.
Ja: Dlaczego?
K: Bo jestem jedynym żywicielem rodziny :P
(Tak dla jasności to nie jest ;) Póki co jestem na zaległym urlopie, jakkolwiek śmiesznie to w tej sytuacji brzmi. I mam nadzieję, że do momentu jego końca, znajdę już coś innego.)

Wciąż wierzę, że 2017 mimo nienajlepszego początku, przyniesie nam jeszcze całą masę piękniejszych chwil. I że będziemy mieli jeszcze wiele powodów do wielkiego uśmiechu. W końcu minął dopiero miesiąc. ;) 

PS. Dawno nie było tu ślubnych tematów… I niestety muszę przyznać zupełnie szczerze, że co raz mniej mnie do nich ciągnie. Wyczekuje z wielką ekscytacją ślubu mojej przyjaciółki w maju, razem z nią przeżywam przygotowania, zaczynam myśleć nad wieczorem panieńskim itd. (Wpisy Karoliny są tutaj publikowane dwunastego dnia każdego miesiąca). W sierpniu czeka Nas jeszcze, równie wyczekiwany, ślub Kuby siostry. No, ale to tyle… Kręcą mnie śluby bliskich mi osób, ale już niekoniecznie te wszystkie pozostałe. I nie wiem co teraz z tym zrobić. Bardzo chcę nadal pisać i nawet przez myśl mi nie przeszło porzucenie bloga. Jednak jego nazwa, jednoznacznie wskazuje, o czym tu powinno być. Zaczęłam się zastanawiać nad założeniem zupełnie nowego, pod innym adresem, ale trochę mi żal. Jest Was tu już trochę, jest też ponad pół roku wpisów (dla mnie osobiście bardzo ważnych, parę ulubionych). Zmienić nazwy fanpage na facebooku, też tak łatwo się niestety nie da. Poza tym wiele z Was trafiło tu na pewno, właśnie przez tematykę ślubną. No nic! Będę jeszcze myśleć, co z tym wszystkim zrobić. A póki co to muszę najpierw, przede wszystkim, ogarnąć własne życie. ;) Życzcie mi powodzenia!

Do usłyszenia w przyszłym tygodniu :)



poniedziałek, 16 stycznia 2017

Nowe początki - przeprowadziliśmy się



Hej! Na wstępie chciałabym Was bardzo, bardzo gorąco przeprosić. Nie było mnie tutaj miesiąc (jak ten czas leci!) i była to moja najdłuższa przerwa, jak do tej pory. Wszystkiemu winna jest nasza przeprowadzka, wykańczanie domu i próba odnalezienia się w zupełnie nowym miejscu. To wszystko pochłonęło nas do tego stopnia, że mój laptop zdążył pokryć się kurzem. ;) Ale już jestem! I mam nadzieję, że będę już regularnie. 

Zanim jednak wrócę do tematów ślubnych muszę się trochę wygadać na temat tego, co aktualnie się u nas dzieje. Zresztą nie od dziś, mieszają się tu tematy ślubne i te zupełnie prywatne. 

Jak wiecie, w sylwestra się przeprowadziliśmy. Wybraliśmy sobie najbardziej przełomową datę i muszę przyznać, że byłam bardzo podekscytowana rozpoczęciem nowego roku w nowym miejscu. Niestety zima nie jest ani trochę dobrym czasem na remonty i wszystko z nimi związane. Już odczuwamy tego skutki, ale mam nadzieję, że wszystkiemu z czasem zaradzimy.

2017 powitaliśmy więc na swoim! Zamieniliśmy wynajmowane dwupokojowe mieszkanie na własny dom, a duże miasto na wieś. I bardzo nam dobrze z tą zamianą. :) Choć prawda jest też oczywiście taka, że jeszcze się tego nowego miejsca uczymy. A mnie wciąż zaskakuje, że tutaj ludzie czekając na autobus, rozmawiają ze sobą (ja już za pierwszym razem dowiedziałam się o tym, co kto studiuje, z czego ma kolokwium lub gdzie jedzie do pracy ;)). 

Tego sylwestra zapamiętamy na pewno do końca życia. Kubę trzeba było siłą odciągać przed 21.00 od układania paneli i prosić go, by zmył z siebie ten pył, bo już ledwo go było spod niego widać. I w zasadzie wszystkie kolejne dni, już nowego roku, upływały nam bardzo podobnie. A mój mąż gdyby mógł to pewnie całkowicie zrezygnowałby ze snu. Jak już kiedyś pisałam, całe wykańczanie domu, odbywa się u nas bez żadnej ekipy remontowej. Możemy na szczęście liczyć na wsparcie i pomoc rodziny, ale zdecydowaną większość robót mój Kuba robił (i wciąż robi) zupełnie sam. Szpachlowanie, kładzenie paneli, malowanie ścian, zakładanie gniazdek elektrycznych, montowanie kuchni razem ze wszystkimi sprzętami, fugowanie, szlifowanie – nic mu nie straszne. ;) A ja tylko z każdym kolejnym dniem, otwieram coraz szerzej oczy ze zdziwienia. Jestem z Niego niesamowicie dumna! 

Od jakiegoś tygodnia mamy kuchnię. Nie wiedziałam, że można się w tak krótkim czasie, tak bardzo stęsknić za zlewem, za przygotowywaniem posiłków na blacie, za posiadaniem wszystkich potrzebnych rzeczy pod ręką. Przecież ja już się zdążyłam dorobić siniaków na kolanach, od mycia sterty naczyń w wannie. :D Jest więc kuchnia! I jej ukończenie było chyba tym momentem, w którym powoli zaczęliśmy łapać oddech.

W domu do zrobienia jest jeszcze całe mnóstwo rzeczy i podejrzewam, że 2017 będzie na to wszystko za krótki. ;) Ale teraz już ze spokojem. Staram się też, jak mogę, stopować Kubę, który tak bardzo chciałby zrobić wszystko na raz. A przecież jest też normalna praca, mnóstwo innych zobowiązań, no i odpoczywać kiedyś trzeba. 

Poza wykańczaniem domu jest też mnóstwo rzeczy do załatwiania na zewnątrz. Te wszystkie umowy: z kanalizacją, ze śmieciami, z prądem. Internet, którego wciąż nie mamy. ;) A dziś nawet, pierwszy raz w życiu, zameldowaliśmy się pod jednym adresem. :D

Powoli, bardzo powoli, zaczynamy wieść w tym domu zwyczajne życie. Dziś był pierwszy ugotowany tutaj obiad, w piekarniku właśnie dochodzi ciasto, a na ścianie pojawiły się pierwsze zdjęcia. Te wszystkie kroki i momenty sprawiają, że możemy nazywać to miejsce „naszym domem” z coraz większym przekonaniem.

Mam nadzieję, że ten stopniowy powrót do rzeczywistości, spowoduje też moją bardziej regularną obecność tutaj. Lubię to miejsce i brakuje mi pisania, gdy nie mam na to czasu. Jeżeli jakieś wpisy z tematyki remontowo-domowej, szczególnie Was interesują, to dajcie znać. Bardzo chętnie napiszę na ten temat coś więcej. :) Oczywiście, jeżeli macie jakieś życzenia, co do wpisów z tematyki ślubnej, to też piszcie!





czwartek, 12 stycznia 2017

Cztery miesiące przed ślubem - zmniejszająca się odległość cieszy najbardziej [Karolina]



O tym jak coś na mnie spadło jak grom z jasnego nieba, i o tym, że to była suknia… ślubna rzecz jasna :) - Dokładnie tymi słowami miał się rozpocząć grudniowy wpis, niestety w tamtym czasie nie udało mi się go dokończyć, dlatego dzisiaj nadrabiam! A uwierzcie mi, że mam co :)  Przez ostatnie dwa miesiące działo się u nas naprawdę sporo - ale o tym przekonacie się za chwilkę.

A tymczasem wracam do tematu sukienki ślubnej, trochę żałuję, że dopiero teraz, bo nie da się ukryć, że emocje już opadły… ale do dzieła! :)

To może na dobry początek, opowiem Wam trochę o moim podejściu do sukni ślubnej. Sukienkę upatrzyłam sobie pod styl naszego wesela, miała być: „zwiewna, delikatna, romantyczna, lekka”. Dokładnie pod takimi hasłami przeszukiwałam Internet w poszukiwaniu tej jedynej :) Rozglądałam się za sukienką używaną – byłam praktycznie pewna, że właśnie na taką się zdecyduję. Nie żeby sukienka nie była dla mnie ważna, ale śledząc różne portale widziałam, że mogę dostać piękną suknie w dobrej cenie. I tutaj cenna rada dla osób, które również mają taki plan. W żadnym wypadku nie idźcie do salonu na przymiarki bo jeszcze przepadniecie, tak jak ja…:) 

Początkowo zamysł wizyty w salonie był taki, że chciałam zobaczyć, jak wyglądają na mnie wszystkie kroje sukienek. Tak  jak planowałam, mierzyłam również ogromniastą bezę – przez moment czułam się jak księżniczka :P I myślę, że coś  w tym typie sukienki może być, że dziewczyny tak bardzo się w niej zakochują :) Dzień przed wizytą w salonie, przejrzałam dokładnie wszystkie sukienki na stronie i spisałam sobie, te które chciałabym zmierzyć – wyszło mi ich bodajże 11 :P Do salonu wybrałam się z moimi przyjaciółkami, humory dopisywały nam od samego początku, ale w takim towarzystwie nie mogło być inaczej :) Przyszedł czas na przymiarkę pierwszej sukienki z listy, zobaczyłam swoje odbicie w lustrze i zamilkłam – a to u mnie akurat oznaka, że COŚ się dzieje :P I dokładnie jak z tych opowieści, jakkolwiek banalnie to brzmi… - poczułam, że to ta jedyna :) Widziałam po moich dziewczynach, że na nich też zrobiła duże wrażenie. Nie był to typ mojej wymarzonej sukienki, a mimo to przepadłam na całego. Z tyłu głowy miałam jednak myśl, że szukałam czegoś kompletnie innego, dlatego oczywiście mierzyłam dalej. I co? Flaki z olejem – dosłownie :) „Noo ładna” mówiłam prawie przy każdej, i przy siódmej chciałam już wrócić do tej pierwszej, dotrwałam jednak do końca :P I tak wyszłam z salonu mocno w szoku, z myślą, że chyba tą sukienkę kupię. Mama utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że właśnie tak powinnam zrobić i 3 dni później sukienka była już ‘moja’ :) To na jaką sukienkę się zdecydowałam zdradzę Wam zapewne za cztery miesiące ;) 

Skoro już jesteśmy przy temacie wyglądu Panny Młodej to… lecimy dalej :P Jak czytacie ten wpis, to o ile wszystko poszło zgodnie z planem, powinnam być już po próbnej fryzurze ślubnej! Oj, ja z fryzjerami to na bakier! Poważnie, jeszcze chyba nigdy nie wyszłam od fryzjera super zadowolona i to pewnie dlatego tak rzadko do nich chodzę :P W grudniu zaczęłam przeglądać fb różnych fryzjerów z okolic Poznania i tak natknęłam się na fanpage „Zaczarowane Warkocze”. I znów… przepadłam :) Pani Kasia robi na włosach dosłownie CUDA! Nie ukrywam, że po tym co zobaczyłam na jej stronie, mam spore oczekiwania co do jej pracy i jestem bardzo ciekawa co wyczaruje na mojej głowie.

Co do makijażu – to jakoś tak nie miałam większego ciśnienia. Wiedziałam, że na pewno kogoś znajdę.  Wczoraj wzięłam się za poszukiwania w Internecie i chyba… mam to! :) Piszę chyba, bo ostateczną decyzję podejmę po makijażu próbnym, na który chciałabym się wybrać w lutym. 

No to temat mojej osoby mamy już chyba z głowy :P Z przyszłym Panem Młodym wybierzemy się na poszukiwanie garnituru pewne jakoś na przełomie lutego/marca. Szymi w roli modela... Już nie mogę się doczekać :D 

Myślę, że w przyszłym tygodniu powinny dojść do nas zaproszenia i zawiadomienia. Zdecydowaliśmy się na współpracę z „W cudzysłowie”, których to poleciła mi Dagmara :) Muszę przyznać, że jak do tej pory jestem bardzo zadowolona! Z ostateczną opinią, poczekam do czasu, aż będę mogła je ‘pomacać’ i zobaczyć na własne oczy – ale zapowiada się ekstra.

Obrączki też już mamy wybrane - poszło nam to całkiem sprawnie :) Przymierzyliśmy około sześć modeli i zdecydowaliśmy się na lekko ścięte po bokach w żółtym złocie. Ja docelowo chciałabym nosić obrączkę z pierścionkiem zaręczynowym dlatego wybrałam szerokość 3,5 mm, za to Szymon zdecydował się na 4,5 mm. Mierzyliśmy obrączki w salonie, jednak z racji na to, że mamy do przetopienia swoje złoto umówiliśmy się z jubilerem, który zrobi nam identyczne – wykorzystując nasz surowiec ;) 

Przełom roku był dla nas dość intensywny.  Nowy rok, rok, który okrzyknęliśmy ‘naszym rokiem’ przywitaliśmy już na swoim :)) Cudownie jest leniuchować na własnej kanapie, pić poranną kawę, nawet sprzątać w gniazdku jest fajnie – Szymon się śmieje, że niedługo mi minie i dopiero się zacznie haha :P

Planowanie mieszkania, wybieranie mebli, paneli, płytek oraz sama przeprowadzka wymagała od nas sporego zaangażowania i powiem Wam szczerze, że temat ślubu poszedł trochę w odstawkę. Jednak teraz działamy na całego! :) W ostatnich dniach oprócz rzeczy, o  których mogliście już przeczytać wyżej, udało nam się załatwić jeszcze kilka drobiazgów. Słoiczki z miodem prawie gotowe – muszę je jeszcze odpowiednio ozdobić ale czekam za materiałem. Buszowanie po Aliexpress wciągnęło mnie na całego i teraz tylko czekam aż poprzychodzą wszystkie dodatki, ozdoby do sali itp.:) 

Jak widać małymi krokami do celu, a droga coraz krótsza i to właśnie ta zmniejszająca się odległość cieszy najbardziej… :)