czwartek, 5 października 2017

Na siedem miesięcy przed ślubem - opowieść o roześmianych zaręczynach i o tym co zrobi przyszły mąż dla przyszłej żony

Na siedem miesięcy przed… opowiadam Wam o moim włoskim bodyguardzie oraz o  pewnym weneckim popołudniu!

Kiedy piszę ten post za oknem jest szaro buro, pada deszcz i w stópki zimno. Nie pozostaje mi nic innego jak zamknąć oczy i przenieść się do naszej Wenecji i burzliwych nocy pod namiotem. Kiedy piszę ten post mija dokładnie rok od naszych zaręczyn, mimo, że Wy przeczytacie go prawie miesiąc później. Wybrałam dzisiejszy dzień, bo nie ma lepszego dnia aby właśnie o tym Wam napisać, siedząc przy gorącej kawie i ulubionej porcji lodów!

Na wyjazd wakacyjny do Włoch zdecydowaliśmy się już w lutym. Kiedyś marzyłam aby przebiec półmaraton za granicą, padło na bieg w Bolonii we wrześniu. Mój narzeczony nauczył mnie jeździć na wakacje na własną rękę – od początku do końca wszystko sami planowaliśmy i organizowaliśmy. Marcin zajął się noclegami i częścią logistyczną wyjazdu, ja wypożyczyłam przewodniki z biblioteki, zrobiłam nam masę spaghetti na wyjazd i samochodem ruszyliśmy w podróż w piątek po pracy. Półmaraton odbywał się w niedziele, więc przed Bolonią wybraliśmy się do Wenecji. Oboje lubimy intensywne wakacje więc spacerowaliśmy cały czas, aby jak najlepiej wykorzystać czas. W końcu już zmęczeni usiedliśmy przy kanale Grande i obserwowaliśmy pływające gondole. W Wenecji jest zwyczaj, że zakochani przywieszają kłódki z ich inicjałami na mostach, jako symbol nierozerwalnej miłości. Jest to zabronione, ale ludzie i tak to robią. Marcin wręczył mi kłódkę i pokazał mi miejsce, które powinno być dozwolone – ogrodzenie mini ogródka :P Jak powiedział, tak uczyniłam i zabrałam się za zawieszanie kłódki :D Wtedy mój ówczesny chłopak zaskoczony, że nawet nie obejrzałam kłódki zwrócił mi uwagę, żebym przeczytała co tam jest napisane. Ja wybita z rytmu czytam „NARZECZENI” i wtedy zareagowałam tak, jak zawsze reaguje w sytuacjach szczęścia/wzruszenia/zaskoczenia – chichotem! Więc ja roześmiana, Marcin mi się oświadcza, a ja dalej się śmieję! :D Do dziś mi wypomina, że moje „tak” było bez przekonania i ciche. Cóż, to nie zmienia faktu, że od tamtego popołudnia jestem dumną narzeczoną mojego M. :)

Magati.pl


Z racji tego, że nie chcieliśmy telefonicznie informować naszych bliskich o zaręczynach, przez cały wyjazd to ukrywaliśmy. Jak robiliśmy zdjęcia to część zdjęć była naturalna z pierścionkiem, a część robiliśmy nie pokazując mojej ręki, żebym mogła spokojnie wysyłać je rodzicom i znajomym :) Podczas kolejnych dni wyjazdu, często temat ślubu się pojawiał. Najwięcej o ślubie porozmawialiśmy w trasie powrotnej (w końcu trochę godzin trwała :P). Wyobrażaliśmy sobie ślub i wesele, przygotowania, zrobiliśmy wstępną listę gości, rozmawialiśmy o wyborze świadka, ja nawet po cichu wyobrażałam sobie moją suknie ślubną (szkoda, że teraz nie mam pojęcia jak ma wyglądać :P ). W ten sposób ten wyjazd nazywamy naszą podróżą przedślubną.

Nie mogę jednak dwóch zdań nie dorzucić odnośnie wyjazdu. Będę zawsze głośno mówić i namawiać na wyjazdy organizowane na własną rękę. Zdecydowaliśmy się na 4 noclegi rezerwowane przez stronę www.airbnb.com (gorąco polecamy!). A resztę nocy spędziliśmy pod namiotem na campingu. Nigdy wcześniej nie korzystałam z campingu, ale po tym wyjeździe już wiem, że kolejne nasze wakacje też zahaczą o nocleg pod namiotem.

No tak, ale ja Wam obiecałam historię o gwarancji bezpieczeństwa przez mojego narzeczonego. Mieliśmy niebywałe szczęście, że akurat w całkiem niedeszczowych Włoszech (przynajmniej we wrześniu) trafiliśmy na burze, i to jeszcze gdy spaliśmy pod namiotem! Pierwszej burzowej nocy byłam zaskoczona tą zmianą pogody, bałam się, ale mimo tego spałam dobrze.  Jednak kolejna noc, była już bardziej przerażająca. Drzewa rozkołysane, deszcz pada bez przerwy, błyski dookoła, pioruny przerażająco głośne. Bałam się niesamowicie! I wtedy – mój narzeczony, mój inteligentny, mój mężczyzna z krwi i kości, co zrobił? Zasłonił moje uszy, żebym nie słyszała tych piorunów :D I przyciskał mocniej i mocniej swoje dłonie do moich uszów, aby dźwięki piorunów do mnie nie docierały. Wtedy to doceniałam, chociaż jak się domyślacie, słyszałam dalej hałasy :P  Ale jak dziś to wspominam to bardzo mnie to rozczula (i bawi! :D ). Jaki jest morał z tej historii? Przyszły mąż zrobi wszystko (nawet coś absurdalnie nielogicznego) aby mnie ochronić i abym czuła się ciut bezpieczniej <3  Mogę śmiało powiedzieć, że nic mi złego nie grozi przy nim :D :D

Na dziś to wszystko. W kolejnym poście już będzie bardziej ślubnie! W końcu o to chodzi, żeby przybliżyć Wam jak nam poszły przygotowania. A co nieco już za nami, coś już mamy przygotowane i całkiem możliwe, że za miesiąc dojdą kolejne rzeczy odhaczone. :)

PS. Chyba dziś (czyli już wczoraj) wybrałam moją suknie ślubną!


Magati.pl


2 komentarze:

  1. Miło tak czasem przemyśleć, co było wcześniej, przed ślubem, czy zaręczynami. Wtedy upewniamy się w swoich uczuciach.

    OdpowiedzUsuń
  2. Po ślubie zawsze wkrada się pewnego rodzaju rutyna, jednak jezeli miłość jest szczera to przetrwa do końca życia :)

    OdpowiedzUsuń