piątek, 14 lipca 2017

Co u Nas słychać i dlaczego mnie nie było?


Od ostatniego wpisu minął ponad miesiąc. Przez cały czerwiec na tym blogu nie pojawiło się ani jedno nowe słowo. Co śmieszniejsze, to właśnie w czerwcu blog obchodził swoje pierwsze urodziny. A ja go tak porzuciłam.

Ale wracam! Obiecuje, że już jestem i nigdzie stąd nie znikam. A dlaczego właściwie mnie nie było? Czerwiec nas poturbował. Doświadczył emocjami i wydarzeniami, których nigdy nie chcielibyśmy przeżywać. Był dla nas największą sinusoidą, jak do tej pory. Od zupełnego dołka, gdzieś do samej góry, bo i naprawdę dobrych wydarzeń nie zabrakło. Tego wszystkiego zwyczajnie było zbyt wiele. Zbyt wiele dla naszej dwójki i zbyt wiele dla mnie, by cokolwiek tu napisać. Miałam problem nad zapanowaniem nad tym co się dzieje w mojej głowie i poukładanie tych myśli, by przelać je na klawiaturę, to było zdecydowanie zbyt wiele. Choć próbowałam. ;) Mam kilka wpisów zaczętych z tego miesiąca, ale chyba żaden z nich nie zostanie dokończony.

Nie będę się wdawać w szczegóły, bo to nie jest odpowiednie miejsce, ale powiem tylko tyle… jest dobrze. W tym momencie jest naprawdę dobrze.  
I tego się trzymajmy. :)

Lipiec rozpoczęliśmy urlopem. Tak długo wyczekiwanym i tak bardzo potrzebnym. Co prawda nigdzie nie wyjechaliśmy, choć początkowo były takie plany, ale i tak minął nam ten czas najlepiej, jak tylko mógł. Były spacery tak blisko domu, a w takim pięknym otoczeniu, że potem doszła do Nas nawet plotka, że podobno wypoczywamy na Mazurach. ;) Był czas na wspólne leniuchowanie na tarasie, na siedzenie na ogrodzie, na grillowanie, na picie niezliczonych ilości koktajli owocowych, na kino, na jezioro, na spotkania z przyjaciółmi, a nawet na zrobienie w końcu parapetówki. Długo ten dom na nią czekał. :)

Oczywiście, to nie tak, że tylko wypoczywaliśmy. W końcu chyba prędzej wykończymy siebie niż ten dom. :P Tu naprawdę nie widać końca. ;) Aktualnie jesteśmy w trakcie powiększania tarasu oraz szpachlowania jednego z dwóch wciąż niewykończonych pokojów. Niezmiennie też każdorazowo cieszą nowe kupowane drobiazgi. A salon stał się zupełnie innym pokojem, gdy powiesiliśmy w oknach długie, szare zasłony, na ścianie zawisł zegar, a z sufitu już nie zwisa pojedyncza żarówka na kablu. To miejsce zmienia się z tygodnia na tydzień i z upływem czasu cieszy coraz bardziej. To naprawdę nasz dom i nasze miejsce na ziemi. :)

Z nadejściem wiosny i lata (choć co to za pogoda…) coraz bardziej zaczęliśmy też doceniać nasz ogród. Ogród na którym spędziliśmy tyle weekendów walcząc o to, by był jak najpiękniejszym miejscem. Kuba centymetr po centymetrze biegał z poziomicą przy ziemi, by uzyskać jak najrówniejszy trawnik. :P Ale to cieszy, to bardzo cieszy! Dziś patrząc przez okno, mamy już na ogrodzie zielono. I to jest najlepszy widok na świecie. :) Właśnie, gdy patrzę na te trawę, drzewa i pole za naszą działką (tak wiem, kiedyś i tam pobudują się domy), to utwierdzam się w tym, że wcale nie tęsknie za dużym miastem. Im dłużej tu mieszkamy, tym bardziej widzę, jak to miejsce nas cieszy. Jak wcale nie brakuje nam zgiełku ulicy za oknem, hałasu tramwajów i wszechobecnych świateł. Tu jest cicho (czasem niekoniecznie, gdy rozśpiewają się ptaki :P), spokojnie, a czas płynie jakoś wolniej. Uwielbiamy siedzieć na tym wciąż jeszcze betonowym tarasie i cieszyć się tym gdzie jesteśmy i co mamy. Bo choć wciąż brakuje nam bardzo dużo, to i tak nie zamienilibyśmy się z nikim innym. Wiecie, że można mieszkać w domu prawie siedem miesięcy i wciąż nie mieć ani jednej pary drzwi? I jakoś wcale ich nie potrzebować. ;)

A najbardziej w tym całym urlopie, cieszy po prostu czas spędzany razem. Na co dzień mamy siebie bardzo mało. Kuba pracuje od rana do wieczora i właściwie zostają tylko weekendy, które i tak najczęściej wypełniają prace remontowe w domu. Brakuje czasu na wspólne rozmowy, na wspólne posiłki, na coś więcej niż buziak rano i wieczorem. Urlop pozwolił nam na nowo nacieszyć się sobą, naładować akumulatory na kolejne zapracowane dni.

W poniedziałek wracamy do pracy, choć wciąż jest na co czekać. Za tydzień przylatuje do Polski moja siostra z córeczkami. Z moimi najkochańszymi siostrzenicami. :) Za każdym razem jestem taka stęskniona i tak bardzo ucieszona na czas, który możemy razem spędzić.

Lipiec jest więc dużo piękniejszy niż poprzedzający go czerwiec. Jest wypełniony miłością, bliskością, uśmiechem. Jest tym czego bardzo potrzebowaliśmy. Jest piękny i wyjątkowy. A już za tydzień będziemy świętować naszą dziewiątą rocznicę. Szmat czasu! I najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że my naprawdę nie chcielibyśmy być nigdzie indziej.

A jaki jest Wasz lipiec?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz