czwartek, 15 grudnia 2016

Kiedy powiedzieć "nie"?



Czy coś się zmienia po ślubie? Niby nic, ale jednak trochę tak. Chyba bardziej w głowie, niżeli tak naprawdę w rzeczywistości. Nabiera się jakiegoś innego przeświadczenia, większej pewności, bezpieczeństwa i tego swoistego poczucia bycia rodziną. Ale jednego ślub nie zmieni na pewno – nie poprawi waszych relacji, jeżeli już przed nim, coś w nich nie gra. Ślub nie jest lekarstwem.

Zaręczyny, te przez wiele z nas, wyczekane i wymarzone. Są nie tylko pełną romantyzmu chwilą, ale są też odpowiedzią na jedno z ważniejszych w naszym życiu pytań. Odpowiedzią na pytanie „Czy zostaniesz moją żoną?”. I czego, jak czego, ale tej odpowiedzi trzeba być pewnym na milion procent. I wcale nie jest tak, że po zaręczynach nie można już jej zmienić. Można! Według mnie, właśnie od tego jest ten cały okres narzeczeństwa, od tego by jeszcze bardziej się upewnić, czy to na tej relacji chcemy oprzeć swoje życie. Zaręczyny przecież mogą nas totalnie zaskoczyć i „tak” może zostać powiedziane pod wpływem chwili. A potem może nam być ciężko się z tego „tak” wyplątać. Ale pamiętajcie, że możecie. I że lepiej wyplątać się z pochopnie powiedzianego „tak”, niżeli z nieudanego i nieszczęśliwego małżeństwa.

Wykorzystajmy czas narzeczeństwa, by jeszcze lepiej się poznać. By jak najwięcej się o sobie dowiedzieć. Miłość, nawet ta największa, nie wystarczy jeżeli różnią was, poglądy na ważne życiowe kwestie. Wcale nie jest łatwo znaleźć człowieka, którego będziemy szalenie kochać, który będzie dla nas jednocześnie najlepszym przyjacielem i jeszcze będziemy mieli wspólną wizję przyszłości. Jest całe mnóstwo rzeczy, które muszą zagrać, byśmy mogli stworzyć udany związek. Związek, który z definicji ma przetrwać całe życie. Trzeba bardzo solidnych fundamentów, wspólnych chęci i ciągłej pracy, by zbudować coś naprawdę trwałego.

Dlatego, jeżeli w waszym związku coś nie gra i mimo starań, nie potraficie tego naprawić, to nie łudźcie się, że po ślubie nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, będzie lepiej. Nie będzie.

Jeżeli macie choć cień wątpliwości, czy to z tym mężczyzną chcecie się zestarzeć, czy to jego widzicie w przyszłości jako ojca swoich dzieci, czy to w nim jesteście na zabój zakochane – dajcie sobie czas, nie bierzcie ślubu.

Jeżeli różnicie się w naprawdę istotnych, życiowych kwestiach, wyznajecie inne wartości itd. Zastanówcie się trzy razy, czy dacie radę stworzyć razem rodzinę.

Jeżeli masz jakiekolwiek „ale”, nawet najmniejsze, nawet jeśli sama nie potrafisz jego jeszcze zdefiniować. Daj sobie czas na decyzję.

Jeżeli masz podejrzenia, co do jego wierności, uczciwości, jeżeli do końca nie ufasz. Nie wychodź za niego za mąż.

Jeżeli jesteś z nim „od zawsze” i nie potrafisz sobie wyobrazić, jak w ogóle mogłoby wyglądać życie bez niego, mimo że już dawno uczucie między wami się wypaliło. Nie rób tego. Uwierz, że świat bez niego też istnieje, a ślub z przyzwyczajenia może być jednym z Twoich największych błędów.

Jeżeli wszyscy bliscy Tobie ludzie, mówią Ci, że on Cię krzywdzi – wysłuchaj ich. Miłość czasem zakłada nam klapki na oczy, a raczej mało prawdopodobne jest, żeby wszyscy ludzie, którym na Tobie zależy się mylili.

W dniu ślubu czy to w urzędzie, czy w kościele, czy na polanie – gdziekolwiek będziecie, musicie mieć niezachwianą pewność składając sobie przysięgę. Życie wystawi was na próbę jeszcze co najmniej sto razy, ale tego dnia musicie być pewni. Pewni tego człowieka, którego poślubiacie. Pewni swoich uczuć wobec niego. Pewni tego, co was łączy oraz tego, co was dzieli. Musicie wiedzieć, że zrobiliście wszystko, by do tego ślubu się jak najlepiej przygotować. Że tworzycie naprawdę solidny związek. Że znacie siebie, wasze poglądy na ważne tematy, wasze reakcje w różnych sytuacjach, wasze słabości i mocne strony. Że kochacie się nad życie i choć potraficie rzucać w siebie talerzami, to nigdy nie zapominacie o tym, kim dla siebie jesteście. Że nie ma nikogo ważniejszego na całym tym świecie. 

Bo nie chodzi o to, by zawsze radośnie ćwierkać, jak ptaszki. Można się na siebie wkurzać, można się kłócić, można się nie zgadzać. Ale jeżeli mamy te solidne, mocne fundamenty to wszystko będzie dobrze. Natomiast jeśli ich brakuje, jeśli coś w tym naszym związku, jest od początku nie tak, to przyjdzie w końcu taka burza, która go zmiecie. 

Nie ma recepty na udany związek i nigdy (nawet będąc najbardziej pewnym na świecie) nie wiemy, czy ten nasz, będzie takim „do grobowej deski”. Możemy tylko zadbać o to, by na wejściu, by w dzień ślubu nie mieć żadnych wątpliwości. A potem całe życie, wspólnie, każdego dnia robić wszystko, by czynić ten związek co raz lepszym. By nie przestać się kochać, nie przestać o siebie zabiegać, nie przestać wspólnie się śmiać. Ja sama nie wiem, jak będzie u nas za dwadzieścia lat. Ale wiem, że oboje podjęliśmy w pełni świadomą decyzję i przyrzekliśmy sobie „dopóki śmierć nas nie rozłączy” w pełni rozumiejąc te słowa. I absolutnie też nie chodzi mi o to, by trwać w nieudanych małżeństwach, bo kiedyś się przysięgło. Nie i jeszcze raz nie. Ale to już jest temat na osobny wpis. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz